czwartek, 30 października 2014

Zawał

Przed wyjazdem musieliśmy postarać się o wizy. Najpierw wybraliśmy do amabasady Wietnamu, bo tam też chcemy jechać. Załatwiliśmy formalności bez problemu. W piątek mieliśmy jechać do ambasady Filipin. Jest piątek rano,  szukujemy dokumenty, żeby na pewno mieć przy sobie wszystko, czego wymagają. Pytam się Spokojnego:
- Kochanie, a gdzie jest Twój paszport?
- W tej niebieskiej kurtce.
- W tej niebieskie kurtce, którą wczoraj wyprałam?!?! 

Wyprałam Spokojnemu paszport. Proszkiem do kolorów. Z odplamiaczem. 

Bojąc się potwornie podejść do tej kurtki i sprawdzić czy faktycznie ma ona jeszcze jakąś kieszeń, której opróżnienie pominęłam przed praniem, Ciągle miałam nadzieję, że Spokojny się myli. 

Cholera. Paszport jest. Wyciągam. Kapie. 

Zaraz musimy wyjeżdżać do ambasady a z paszportu kapie. Szybko biorę suszarkę i zaczynam suszyć i powstrzymuję się, żeby się nie rozpłakać. Wszystkie dokumenty, bilety, umowy wszystko było na ten numer paszportu właśnie, z resztą Spokojny i tak nie zdążył by sobie wyrobić nowego.  Nic, suszę. Ostatnia strona na szczęście czytelna. Wyprało się trochę pieczątek z poprzednich wyjazdów. No i ta z wizy wietnamskiej też taka prawie niewidoczna. Ale wszystkie teksty są czytelne. Koniec suszenia - musimy wszak wyjeżdżać już do ambasady. Na miejscu dajemy wszystkie wymagane dokumenty i paszporty. U mnie wszystko gra. Ale Pani konsul bierze wilgotny paszport do ręki, przygląda mu się dokładnie. Patrzy na nas, na paszport, na nas i mówi w końcu: hmmm.... jednak potrzebujemy jeszcze od Państwa trochę dokumentów. Biegaliśmy, załatwialiśmy (głównie Spokojny, bo on jest w tych sprawach lepszy) i po dwóch tygodniach skompletowaliśmy wszystko, dostarczyliśmy i dostaliśmy upragnione wizy i paszporty. Jego całkiem dobrze wysechł a po wyprasowaniu wygląda całkiem nieźle, jak na wyprany paszport. :)

A jak całą tę historię przeżył mój luby? Jak zwykle, ze spokojem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz