piątek, 27 lutego 2015

Nepal na zakończenie

Nepal jest krajem, który zachwycił nas jeszcze z jednego powodu- swojej niezależności, tego, że jest odważny na tyle, by mieć własne zdanie. A oto parę przykładów:

- Flaga - otóż nepalska flaga, jako jedyna na świecie, nie ma czworokątnego kształtu. Składa się z dwóch trójkątów:



Nawiązuje ona do tradycyjnych trójkątnych chorągwi azjatyckich. Dwa trójkąty symbolizują Himalaje oraz dwie religie - hinduizm i buddyzm. Karmin jest narodową barwą Nepalu. Księżyc i Słońce początkowo symbolizowały rody króla i premiera, a także życzenie, by naród mógł żyć tak długo jak te dwa ciała niebieskie. (Za:http://pl.wikipedia.org/wiki/Flaga_Nepalu)
Można po swojemu? Można!

- profilaktyka prozdrowotna praktycznie nie istnieje, dostęp do medycyny jest utrudniony, zwłaszcza dla osób żyjących z dala od dużych miast. Ale Nepal postawił sobie za cel walkę z AIDS. Około 0,4% Nepalczyków to nosiciele wirusa HIV. Rząd do końca 2020 roku planuje zbadać ponad 90% mieszkańców kraju i zahamować rozprzestrzenianie się choroby.

- jako pierwszy kraj w Azji, Nepal dał pełne prawa osobom homoseksualnym (prawo do zawierania małżeństw, adoptowania dzieci itp) oraz wprowadził tzw. "trzecią płeć", czyli w dokumentacji występują rubryki - []kobieta  []mężczyzna []inne.

- ceny wstępu na szlaki turystyczne czy do muzeów są odpowiednio niższe dla Nepalczyków i mieszkańców Indii i wyższe dla turystów. I biorąc pod uwagę niski poziom zarobków w tym kraju, uważamy to za bardzo sprawiedliwe rozwiązanie. 

---

Ponieważ nasza nepalska przygoda dobiegła końca, na zakończenie przesyłam kilka zdjęć z naszego lotu powrotnego - z widokiem na Himalaje. 




Tak pięknie nas pożegnał Nepal.
I uświadomił, jak mało jeszcze widzieliśmy...

---

Mała chińska ciekawostka: znów linie lotnicze zorganizowały nam nocleg w Chinach, gdzie mieliśmy długą przesiadkę między lotami. I w hotelu (całkiem wysokiej klasy) w szafie były: sejf, dwa szlafroki i.... węgiel drzewny(?!)


I nie mamy zielonego pojęcia, po co on tam był!

Może Wy macie jakieś propozycje? Pomysły? Przypuszczenia?
:)

środa, 25 lutego 2015

Nepal - kraj dwóch religii

Nepal, leżący pomiędzy Tybetem a Indiami jest de facto mieszanką tych dwóch kultur, języków, religii i sposobów życia. Tutaj buddyzm i hinduizm harmonijnie współistnieją.

I od razu proszę o wybaczenie - notka ta jest pełna uproszczeń, ale obie religie są bardzo skomplikowane, a ja rozumiem je (a może nawet tylko zdaje mi się, że rozumiem) bardzo słabo.

Hinduizm  jest religią dominującą i wyznaje go aż 80% Nepalczyków. Religia ta jest szalenie skomplikowana. Liczba bóstw, bogów, bogini jest tak ogromna, a zależności między nimi tak pogmatwane, że przypuszczam, że nie jeden wyznawca ma problem, żeby się w tym wszystkim połapać.
Z reguły za symbol religii hinduskiej uważa się znak "OM"
Za:http://pl.wikipedia.org/wiki/Hinduizm#mediaviewer/File:Oum.svg
Już pierwszego dnia zaskoczyła nas ilość świątyń, były dosłownie wszędzie. Na ulicy, na podwórku, nad rzeką. Są one nieodłącznym elementem kathmandzkich ulic. 

Świątynia hinduska a przed nią stupa buddyjska
Dzieci się przy nich bawią, kobiety robią pranie. Widzieliśmy często ludzi podchodzących do takich świątyń, przynoszących dary, odpalających kadzidełka, wykonujących różne rytualne gesty. Od tak po prostu, po drodze do pracy.

Wnętrze małej buddyjskiej kaplicy

Duża świątynia hinduska, składająca się w wielu małych "kapliczek"

Kobiety łuskające ziarno na terenie świątyni
A to już świątynia nocą. 

Popularne było przynoszenie podarków czy malowanie czerwonych kropek na czole figury bóstwa. Dary czasem były sprzątane przez mnichów i opiekunów świątyni, a czasem zjadane przez psy albo krowy.

Figura jakiegoś bóstwa przystrojona wieńcem z kwiatów

Właśnie trwa jeden z rytuałów, mężczyzna ma posypywaną głowę kwiatami 
a sam maluje innym na czole czerwoną kropkę - bindi
Hindusi wierzą, że krowy są niejako człowieczymi matkami, bo karmią ludzi mlekiem, dlatego traktują je jako święte zwierzęta i otaczają opieką. Widzieliśmy zatem, jak ludzie dokarmiali krowy, ale mimo wolności  i dostępności jedzenia nie zawsze wyglądały na szczęśliwe. Ich skóra była pomarszczona od brudu a czasem widzieliśmy po prostu święte krowy śpiące na śmieciach...

Krowa z psem wspólnie zjadają przygotowane dla nich dary
Święta krowa, której przydałaby się kąpiel

I święta krowa śpiąca na śmieciach...

Hindusi malują sobie na czołach bindi - trzecie oko. Ale w zależności od odłamu hinduskiego (a są ich tysiące) ma ono inne znaczenie. Tak samo z różnych powodów Hindusi barwią czerwoną farbą wizerunki swoich bóstw.

Według mnie sprawiało to wrażenie 
zaśmiecania i niszczenia figur.


Wszędobylskie śmieci
Drugą religią Nepalu jest buddyzm, wyznaje go 10% mieszkańców. 


Jedna ze stup buddyjskich
I kolejna, na jednym z większych placów w dzielnicy Thamel
Stupa symbolizuje oświecenie Buddy. Dzięki swojemu charakterystycznemu kształtowi jest odporna na trzęsienia ziemi.

Któregoś dnia wybraliśmy się do buddyjskiej świątyni Swayambhunath , zwanej potocznie Monkey Temple czyli Świątynią Małp, ze względu te zwierzaki, które jako święte, mieszkają na wzgórzu świątynnym.


Wzgórze świątynne
Na górę prowadzą liczne schody, na których przesiadują sprzedawcy pamiątek, żebracy i małpy.
  
Dwie małpy się sprzeczały, reszta kibicowała

Trzeba się zatroszczyć o dziecko

I o partnera...
Przydałoby się jednak pewne uściślenie: Swayambhunath to określenie całego kompleksu stupy buddyjskiej, świątyń hinduskich, klasztoru tybetańskiego itp.

Hinduskie i buddyjskie świątynie
Najważniejsza i największa na szczycie jest buddyjska stupa, na której namalowano oczy Buddy, patrzące na cztery strony świata i wiele pomniejszym zdobień. Do stupy nie można wejść.

Dookoła stupy odbywało się dużo modlitw i choć panowało duże zamieszanie, czuć było jakiś wewnętrzny spokój. 

Ogniska, służące do jakichś rytuałów
W baardzo dużym uproszczeniu modlitwy w buddyzmie polegają m.in. na odmawianiu mantr, które przynoszą dobro na świat, im więcej ich się odmówi, tym więcej modlącemu się liczy dobrych uczynków przy reinkarnacji. One również pozwalają oczyścić umysł i skupić się na zaglądaniu wewnątrz siebie. Zamiast odmawiania mantry na głos, można posłużyć się młynkami i je obracać.



O spokój i zachowanie religijnej atmosfery dbali mnisi. 

Tu akurat mieli przerwę na poranną lekturę
Jednym z symboli buddyjskich są kolorowe skrawki materiałów, zapisane tekstami ze świętych ksiąg. Ich rozwieszanie ma nieść dobre słowo w świat.


Widok na Kathmandu ze Świątyni Małp

Z pewnością sznury flag wnosiły dużo koloru do wyblakłego miasta. I dopóki były nowe, wyglądały naprawdę ciekawie. Gorzej, gdy już pozbawione przez słońce koloru i podarte przez wiatr, straszyły...

Stare, zniszczone flagi buddyjskie

Stare flagi na jednym z pokharskich wzgórz, z daleka przypominały
małego człowieka.

Ponieważ zarówno buddyzm jak i hinduizm były blisko ludzi, a Ci chętnie otaczali się wizerunkami swoich bóstw, w wielu sklepach, restauracjach czy hotelach można było spotkać małe ołtarzyki. 

Ołtarz buddyjski, owoce jako dary oraz banknoty składane w ofierze.

Obie religie na tyle mocno się przenikały, że nieraz w świątyniach hinduskich pojawiały się elementy buddyjskie i odwrotnie. W najważniejszej buddyjskiej mantrze występuje OM, które jest przecież hinduskie itd. Przyznaję z podziwem, że Nepal to świetny przykład, jak dwa wyznania mogą ze sobą współistnieć a nawet się uzupełniać.

--
A tak na marginesie, zarys notki powstał podczas którejś kolejnej bezsennej nocy, gdy za fotelem towarzyszyła mi mała jaszczurka i latające (na szczęście za oknem)  nietoperze :)

poniedziałek, 23 lutego 2015

Nielot nad Everestem

W ostatni pełny dzień, jaki przyszło nam spędzić w Nepalu postanowiliśmy wlecieć samolotem między góry i zobaczyć z bliska Mount Everest. 

Zatem dzień wcześniej wybraliśmy jedno z lokalnych biur podróży, zapłaciliśmy za bilety (drogo bardzo, ale skąd wiemy, czy kiedykolwiek będziemy mieli jeszcze taką szansę?) i czekaliśmy na przygodę. Na tych trasach latają małe samolociki, wielkości tramwaju, które posiadają po jednym rzędzie siedzeń z każdej strony. Lata też kilka większych samolotów, ale tam sprzedawane są tylko miejsca przy oknie, pozostałe zaś są puste. Ma to zagwarantować każdemu pasażerowi dobry widok na góry.

Na lotnisko krajowe trzeba się dostać jeszcze przed świtem, bo najlepsza widoczność w Himalajach jest wcześnie rano i takie wycieczki organizowane są tylko do godziny 10.00, a najwięcej lotów odbywa się pomiędzy 6.30 a 7.30 rano. 

Dotarliśmy na miejsce jeszcze wśród nocnych ciemności, taksówką z ołtarzykiem i tlącym się kadzidełkiem w bagażniku. Na miejscu odebraliśmy bilety, przeszliśmy przez prowizoryczną kontrolę bagażu i grzecznie czekaliśmy w hali odlotów. 

Było tam zimno, a właściwie bardzo zimno i przemarzliśmy straszliwie. Do tego stopnia, że od czasu do czasu robiliśmy sobie gimnastykę, żeby się troszkę rozgrzać. Takie zachowanie bardzo dziwiło Nepalczyków, widać byli dużo lepiej zahartowani od nas.

I o ile do samego lotu, ze względu na kiepską pogodę, nie doszło, samo przyglądanie się małemu azjatyckiemu lotnisku było interesujące.

Po pierwsze - wyjścia na płytę lotniska nie miały numerów, należało się kierować nazwą przewoźnika, aby znaleźć odpowiednie bramki. Po drugie, loty niektórych linii były wyświetlane na ekranach LCD, które były podpięte do komputera i... wyświetlały tabelkę w Wordzie. 



A ponieważ był to podgląd na bieżąco, widać było również, jak kobieta obsługująca komputer przepisywała te same informacje (np. o opóźnieniu lotu), nie potrafiąc skorzystać ze skrótu - kopiuj/wklej. No, ale przynajmniej takie stukanie w klawiaturę, zajmowało więcej czasu, a pani wyglądała na mocno znudzoną.

O 7.30 wyświetlono, że kolejne informacje o naszym locie będą o 8.30, potem na 9.00, o 9.30 i tak dalej aż do 10.30. W tym samym czasie pogoda była na tyle kiepska, ze zamknięte zostały wszystkie nepalskie lotniska. Zatem nic nie startowało, nic nie lądowało (bo nie mogło wcześniej wystartować). 

Padło wtedy całkiem istotne pytanie jednego z zatroskanych pasażerów: A co jeśli wystartujemy, ale jak będziemy chcieli wrócić to pogoda się popsuje a to lotnisko zostanie zamknięte?
- A to polecą Państwo tam, gdzie będzie otwarte. 

Mając na uwadze fakt, ze wszystkie nepalskie lotniska były wówczas zamknięte, nie zabrzmiało to zbyt optymistycznie (choć na pewno intrygująco). 

Bardzo nas też zainteresował zupełnie inny lot. 

Zwróćcie uwagę, jest godzina 7.21 a samolot, którego start
przewidziano na godzinę 10.00 już odleciał!!
2,5 godziny przed czasem! Ale jak to?!
 Inną ciekawostką na lotnisku były toalety. Na przykład ta, w pomieszczeniu 149, zapraszała leżącą przed wejściem deską klozetową. 


O ile, damskie toalety były we względnym azjatyckim porządku, tak o tych męskich Spokojny wolał znacząco przemilczeć.

A to już luksusowe wejście do pokoju dla VIPów, które z braku VIPów zamknięte było na cztery spusty. 


I oczywiście dużo reklam. Ostatnio furorę robią tzw. zupki chińskie:



Pewnego razu widzieliśmy jak na przydrożnej reklamie promowano zupki chińskie jako smaczne, zdrowie i posiadające wiele witamin... 

Widać wyraźnie, jak Nepal się zmienia na niekorzyść, również niestety przez turystów. Ale każda turystyka niesie ze sobą dobre i złe skutki.

---

Z każdą minutą spadały szanse na to, że wylecimy. Żal nam było, że ostatecznie do lotu nie doszło. Z drugiej strony, cieszyliśmy się, że linie lotnicze nie próbowały nas na siłę wypchnąć, żeby pokazać nam mgłę i zainkasować pieniądze za bilet. 

Następnego dnia (bo sobota jest dla większości ludzi dniem wolnym) - w niedzielę, chcieliśmy w naszym biurze podróży oddać bilety. Był to też dzień naszego wylotu. Sporo było nerwów, czy zdążymy je oddać, bo Panu z biura podróży nie specjalne na tym zależało (tracił wówczas całą swoją prowizję). No ale ostatecznie, z pewną stratą udało się bilety oddać i zdążyć na lot powrotny.

piątek, 20 lutego 2015

Nagarkot

Z Kathmandu wybraliśmy się na chwilę do Nagarkot (2195 m n.p.m), które położone jest raptem 30 km od stolicy. Niby blisko - ale podróż długa, tym bardziej, że wyjeżdżaliśmy po południu, lokalnym autobusem, który nie rozwijał ani zawrotnych ani nawet przeciętnych prędkości.
Po drodze mieliśmy przesiadkę w królewskim mieście Bhaktapur - dawnej stolicy Nepalu. 

Powiedzieć, że autobus był zapchany, to tak jakby nic nie powiedzieć. Przerósł on nawet możliwości filipińskiej kolejki-macajki. Tam w wąskim przejściu stały nie jeden, nie dwa, ale trzy rzędy osób. Siedzenia wąskie, a miejsca na nogi nawet mnie brakowało. Ale jaka cena, taki przejazd - za godzinę jazdy (15 km) zapłaciliśmy jakieś 1,70 zł. 

Na szczęście na siedzeniu obok siedziała młoda dziewczyna, mówiącą dobrze po angielsku, która zaoferowała się zaprowadzić nas na kolejny autobus (co było bardzo przydatne, bo była droga skomplikowana, a oznaczeń nie umieszczono żadnych - bo lokalni i tak wiedzą, gdzie mają iść, a turyści takimi środkami transportu zazwyczaj nie podróżują).

Gdy zobaczyliśmy nasz autobus, który już był pełen ludzi a ciągle schodzili się kolejni, stwierdziliśmy, że jednak wolimy poczekać godzinę na następny....

Autobus, również zapchany, jechał bardzo powoli krętą drogą. Było już ciemno - i chyba dobrze, bo dzięki temu nie widziałam, po jak mało bezpiecznej drodze jechaliśmy (zobaczyłam to dopiero w drodze powrotnej). W pewnym momencie autobus się zatrzymał i powstało spore zamieszanie. Dużo osób wyszło się przyglądać, ktoś płakał, ktoś był bardzo zdenerwowany. Chyba, przed nami zdarzył się jakiś wypadek. Chyba - bo było zbyt ciemno byśmy mogli coś zobaczyć, a i współpasażerowie nie mówili zbytnio po angielsku, ale było całkiem prawdopodobne, że przytrafiło się coś autobusowi, którym nie chcieliśmy jechać. 
Po półgodzinie kierowca i część pasażerów wsiedli z powrotem i pojechaliśmy do Nagarkot. 

W samym mieście było zupełnie ciemno i niespodziewanie cicho. Spokojny znalazł jakiś tani hotelik i zmęczeni poszliśmy spać. Czekaliśmy na świt - bo Nagarkot przyjeżdża się głównie po to, by zobaczyć wschód słońca. 

Wschód słońca był. Ale widoków nie - bo wszystko pokrywały chmury. 


Gdy zrobiło się odrobinę cieplej, widoczność się poprawiła, wyszliśmy na balkon i zjedliśmy śniadanie nad chmurami. 



I z każdą minutą wzrastała moja ekscytacja, bo zaczynało być widać Himalaje! I Mount Everest (chociaż wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, który to dokładnie szczyt)

I aż dziwne, że najwyższa góra świata z tej perspektywy wcale nie wyglądała na taką.

Potem poszliśmy jeszcze na krótki spacer po Nagarkot - żeby zobaczyć miasteczko (dość nudne, bo sklada się praktycznie z samych hoteli) ale widoki świetne. 





Co do hoteli - zabawnym jest, że wszystkie reklamują się, jakoby były rekomendowane przez serwisy turystyczne, nawet jak jest to mało prawdopodobne. 

Hotelik - i oczywiście na drzwiach nalepka:rekomendowane przez TripAdvisor
A to już lokalny bar :)
Po spacerze wróciliśmy do Kathmandu, znów lokalnym autobusem, w którym tym razem pasażer przed nami nie mógł usiąść wygodnie, bo oparcie odpadało, kilku siedzeń w ogóle brakowało i na ich miejsce były drewniane ławeczki z poduszkami. Ale za to te poduszki były w kolorze pozostałych siedzeń :) Okna wyglądały, jakby zostały wyjęte z babcinego kredensu. Może niezbyt wygodnie i mało bezpiecznie, ale ostatecznie ów przestarzały pojazd dowiózł nas na miejsce. :)