Ze względu
na zmianę czasu w piątek wstaliśmy dopiero po 14.00. (Tutaj czas jest 7 godzin w przód tzn. gdy w Polsce jest północ, tu już jest 7 rano). Postanowiliśmy przejść się na
spacer po okolicy. Spacerowaliśmy po McKinley Hill (które jest centrum
biznesowo-mieszkalno-burżujskim) i idąc dalej, bez specjalnego celu, dotarliśmy
do Bonifacio Global City (dzielnica, która czasem należy do Taguig - w którym
mieszkamy - a czasem do Makati - sąsiedniego miasta) i do Market! Market! czyli
targowiska połączonego z wielkim centrum handlowym.
Praktycznie cały nasz spacer był w obrębie bogatej części miasta. Szklane wieżowce, luksusowe sklepy i samochody.
PS. Ulotki głównie dostaje Spokojny, więc to on ma z nimi większy problem. Pewnie tutaj kobieta ma mniej do gadania, więc nie warto na nią marnować reklamówek. |
I tutaj mała uwaga na temat zdjęć. Wbrew pozorom, nie robimy ich dużo. Nie fotografujemy osób, które nie mają na to ochoty, nie fotografujemy miejsc, w których nie wypada tego robić, więc czasem musi wystarczyć Wam opis :)
Dziwne w BGC jest to, że niektóre ulice są zupełnie puste (wydaje nam się, że część wieżowców jest jeszcze niewykorzystanych) a niektóre całkowicie zakorkowane... |
Tu
fragment, który niczego ciekawego nie wnosi i można go streścić tak: poszliśmy
na spacer jedną, a wróciliśmy inną drogą. Koniec. A dla lubiących lanie wody:
Ponieważ
zapadł już zmrok (tu o 18 jest już ciemno) i byliśmy gdzieś daleko od
mieszkania, bez mapy, bez telefonu, bez znajomości lokalnego systemu
transportu, uparłam się, że czas wracać.
Fragment panoramy Bonifacio Global City
|
Byłam przekonana, że jeśli wrócimy po
swoich śladach (bezpieczne, ale nudne) albo chociaż pójdziemy w tamtym kierunku
to jakoś trafimy do siebie. Spokojny stwierdził, że jeśli pójdziemy w odwrotnym
kierunku, to też jakoś trafimy, więc po co iść w tę stronę, którą już
znamy. Bardzo logiczne, prawda? No, ale Spokojny się uparł, więc cóż było robić.
Ale im dalej szliśmy tym bardziej czułam się zagubiona (i zbulwersowana – wszak
powinniśmy iść w odwrotną stronę!). On co kawałek pytał mundurowych o drogę. Na
Filipinach angielski w stopniu lepszym, gorszym lub takim sobie jest dość
powszechny, więc jakoś tam się dogadywaliśmy (a właściwie On, bo ja byłam zbyt
zajęta bulwersowaniem się). Z czasem mundurowi zaczęli wskazywać kierunek X,
który był absurdalny i dla mnie i dla Spokojnego. I chyba gdzieś w okolicy jest
coś, co nazywa się podobnie jak nasze osiedle i to tam nas kierowali. Na szczęście udało nam się spotkać rozgadanego policjanta, który wytłumaczył nam drogę. Ale zastrzegł, że to baardzo daaaaleko i koniecznie powinniśmy wziąć taksówkę. (Taksówki
co chwilę się zatrzymują koło nas i oferują powózkę, no ale to nie w naszym
stylu, a zwłaszcza nie w Spokojnego stylu). No to idziemy dalej. Ciemno,
głośno, spalin pełno. Idziemy wzdłuż jakiegoś płotu i bum, moje biodro trafiło
na kawał betonu porośnięty liśćmi i wystający od tak, na środku chodnika! (Zdarzyło nam się spotkać kable przecinające chodnik na wysokości głowy(!)) Ale
uff! Trafiliśmy na skrzyżowanie, które znamy. Jesteśmy uratowani. Spokojnego
rozpierała duma, że jednak idąc „w jego absurdalnym, co Ci się w głowie poprzewracało, kierunku, dotarliśmy do domu”. Mnie
dopadło zmęczenie, wszak bulwersowanie się także jest bardzo wyczerpujące.
Koniec
nic-niewnoszącej opowieści, za to kilka ciekawostek:
- Skóra
Filipińczyków ma złoty kolor a ich włosy są zazwyczaj ciemne, gęste i grube
(słowem: przepiękne!). Nasza skóra się bardzo tutaj wyróżnia i jest uznawana za
coś lepszego. Im jaśniejsza skóra tym lepiej, dlatego często chodzą za
parasolami, by chronić się przed słońcem, a w sklepach praktycznie wszystkie
mydła mają właściwości wybielające i rozjaśniające.
- Moje włosy
(po filipińsku włosy to buhok i uważam to za świetne określenie), tak więc moje
buhoki też wzbudzają wielkie zainteresowanie, że niby takie miękkie i
delikatne…. A ja bym z ogromną chęcią się zamieniła na te cudne czarnobłyszczące
filipińskie…
- Ze względu
na naszą skórę i domniemane bogactwo (dla Filipińczyków z założenia jesteśmy
Amerykanami) zwracają się do nas z dużym szacunkiem. Często wołają: Dzień
dobry, Sir! Dzień dobry Madam! Ustępują nam miejsca i ogólne traktują z bardzo
dużym szacunkiem, do tego stopnia, że pani na wózku inwalidzkim, uparła się,
żeby przepuścić Spokojnego w przejściu!
- W
filipińskim rozumowaniu, my jako biali, mamy dużo pieniędzy, jesteśmy leniwi,
wszędzie jeździmy taksówkami a już na pewno nigdzie nie chodzimy piechotą albo
po schodach jeśli jest winda. Ale też nie jesteśmy uważani za złodziei albo
szemrańców, bo przy przechodzeniu przez różnorakie bramki, lekko lub prawie
wcale nas nie przeszukują. Bramek i rewizji jest bardzo dużo. Są przy w wejściu
na peron kolejowy, przy wejściu do każdego większego sklepu, centrum handlowego
itd. Ale mam wrażenie, że są bardziej pro forma niż faktycznie mają chronić
przed wnoszeniem broni.
- Przechodzenie
przez jezdnie jest dokładnie takie, jak na gifie sprzed kilku postów. Po prostu
wchodzisz na jezdnię i idziesz a samochody nie zatrzymują się tylko Cię
omijają. Na początku to był dla nie szok. Cztery oficjalne pasy, samochody jadą
w pięciu rzędach, a do tego rynsztokiem i wszędzie gdzie się da, jeżdżą
skuterki. Przy pierwszym przejściu przez zatłoczoną jezdnię, uparłam się, że
znajdziemy jednak pasy. Znaleźliśmy, ale co z tego, skoro i na nich obowiązują
takie same zasady – chcesz przejść, to idziesz. Jak stoisz i na czekasz, aż coś
samo z siebie się zatrzyma, to znaczy, że wcale nie chcesz przejść. Spokojnemu
się to bardzo podoba. Wolna amerykanka. Po kilkunastu takich ruchliwych
skrzyżowaniach nauczyłam się, że tak można przechodzić. I że to działa. I że
jeszcze nikt mnie nie przejechał. Ba! Nawet jak są światła, to są one tylko
miłą wskazówką, do której wcale nie trzeba się stosować.
- Było już parę razy tak, że przechodzimy przez skrzyżowanie „na Filipińczyka” pchając się pod nadjeżdżające samochody i skuterki, i nagle stojący na środku skrzyżowania policjant (który niby kieruje ruchem, ale jest tak samo ignorowany przez wszystkich jak światła, przejścia dla pieszych czy inne zasady ruchu) i krzyczy do nas: Sir! Madam! – Odwracamy się, myślimy – no jak nic będzie mandat! – a policjant na to, z wielkim uśmiechem na twarzy – Dzień Dobry! Miłego dnia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz