niedziela, 29 marca 2015

Świątynie, herbata i spanie w kapsule!

Dzisiaj znów będzie o świątyniach w Kioto - wszak to głównie dla nich przyjeżdża się do tego miasta. 

Najbardziej charakterystyczną świątynią Japonii jest Kinkaku-ji Temple - Świątynia Złotego Pawilonu. 

Oryginalny Pawilon powstał pod koniec XIV w. i przetrwał przez wieki, do 1950 r., gdy został podpalony przez chorego psychicznie mnicha. Budynek spłonął. W ciągu 5 lat go odbudowano. 


Kolor i nazwę świątynia zawdzięcza prawdziwemu złotu, którym pokryto znaczną część budynku. Do środka nie można wejść. Wewnątrz znajdują się trzy piętra - pierwsze, dedykowane cesarzowi  i jego otoczeniu, drugie szogunom (którzy rządzili wojskami - a przez to de facto również krajem) a trzecie piętro to właściwa świątynia zen. 

Budowla otoczona była przepięknym, świetnie utrzymanym ogrodem.



...oraz setkami turystów - choć głównie krajowych.


Widać było wyraźnie, że Japończycy często i ochoczo zwiedzają swoją ojczyznę. A wiecie co było niesamowite? Że mimo tych tłumów było tam cicho. Nikt nie wrzeszczał, co najwyżej cicho mówił. Gdyby zamknąć oczy, można by pomyśleć, że na około jest raptem kilka osób.

A jak przekonać ludzi do dawania datków? Zrobić dla nich konkurs, kto trafi monetą do miski. I aż były kolejki chętnych do spróbowania.



Sprytne!

--

Wybraliśmy się również zobaczyć Pałac Królewski - Ninjo Castle, niestety był tego dnia niedostępny dla turystów, za to mogliśmy przespacerować się po otaczającym go parku.


Oczywiście Japonia jest nazywana Krajem Kwitnącej Wiśni nie bez powodu. Staraliśmy się tak wybrać termin naszej podróży, żeby zobaczyć chociaż pierwszą fazę kwitnienia. I udało się!

Japończycy są absolutnie zakochani w kwiatach wiśni. Kiedy następuje ten najpiękniejszy fragment roku, wielu z nich bierze urlop i przenosi się do parków by podziwiać kwiaty. W telewizji są specjalne programy informujące, w którym miejscu kwitną wiśnie i w jakim stadium rozwoju są kwiaty. 

Nie ukrywam, że setki kolorowych drzew zachwyciło nas. A to dopiero początek, było widać, że za kilka dni już wszystkie drzewa będą obsypane kwiatami a w Japonii zapanuje istne, wiśniowe szaleństwo.

To tyle o parku. Wracają do kompleksu pałacowego - budynki ukryte były za wysokim murem. Nie mogliśmy tam wejść, ale mogliśmy pozwolić sobie na snucie opowieści. Spokojny tłumaczył mi wtedy o dawnym życiu w cesarskiej rodzinie, walkach szogunów o wpływy i o roli kobiet. 


W Japonii nadal panuje system patriarchalny. To mężczyźni głównie pracują, to oni piastują wysokie stanowiska w polityce i biznesie. Parytety - to nie tutaj. Z drugiej strony, kobiety są biegłe w manipulowaniu swoimi mężczyznami i mają na nich duży wpływ. Często zatem dochodzi do konfliktów na linii żona - teściowa, dlatego młode małżeństwa od początku mieszkają oddzielnie. Po cichu mówi się, że za wieloma politykami czy prezesami dużych firm, stoją ich silne osobowościowo kobiety, Jednak oficjalnie ich głównym zadaniem jest wychowywanie dzieci i dbanie o dom. Podczas gdy swoje pierwsze dziecko Polka rodzi statystycznie w wieku 26,9 lat, Japonka mając średnio 30,3 lat (Filipinka w wieku 23,1 lat) (za:https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/fields/2256.html).

Wynika z tego, że mieszkanki Kraju Kwitnącej Wiśni zostają matkami stosunkowo późno, choć napotkane kobiety wyglądały z naszego punktu widzenia bardzo młodo.

Rola kobiety jest również wyrażona przez kanji - (jeden z trzech sposobów zapisu w języku japońskim, bazujący na znakach chińskich). 

Słowo mąż reprezentują symbole:  główny + osoba 主人

Słowo żona może być reprezentowane na dwa sposoby:
- dom + wnętrze  家内
- kobieta + szczotka..... 

Dawniej małżeństwa były aranżowane, teraz nadal w kilku procentach o przyszłym małżeństwie decyduje rodzina. Doprawdy kiepska perspektywa...

--

Innego dnia wybraliśmy się na rytualne parzenie zielonej herbaty. Odbywało się ono w świątyni, z zachowaniem wszelkich zasad i reguł. Był to fantastyczny moment dla Spokojnego, który jest wielkim fanem zarówno zielonej, sproszkowanej herbaty jak i samego rytuału jej parzenia.


Prawdziwa proszkowa zielona herbata - matcha
jest gęsta a na jej powierzchni
unoszą się małe bąbelki.

Wszystko odbyło się w świątyni.



Najpierw (oczywiście po zdjęciu butów i okryć wierzchnich) zaprowadzono nas do pomieszczenia wyłożonego tatami czyli słomianymi matami, które często zdobią podłogi w japońskich świątyniach i domach. Dobre jakościowo tatami intensywnie pachnie trawą i taki też zapach unosił się w budynku. Na matach klęczy się, siadając na stopach. Dla Japończyków jest to pozycja wygodna, przyzwyczajają się do niej od małego. Mi osobiście cierpły nogi i było to tak męczące, że aż mnich prowadzący ceremonię uśmiechnął się do mnie serdecznie i powiedział, że "japoński sposób siedzenia jest trudny dla gadzjinów, dlatego daje mi dyspensę". Uff, co za ulga!

Wtedy też prowadzący zaczął opowiadać o przepełnionym symboliką rytuale parzenia herbaty i o tym, że dzisiejszy napój będzie dedykowany mnichowi, który 100 lat temu zmarł w tej świątyni. Razem z nami w rytuale uczestniczyło około 10 Japończyków, wszystko oczywiście było wyjaśniane w ich języku i na szczęście Spokojny był moim tłumaczem.
Następnie zaproszono nas do pomieszczenia obok, gdzie czekała już na nas piękna kobieta w tradycyjnym stroju. To ona parzyła herbatę. Prezentowała wszystkie przedmioty, z których korzystała (m.in. natsume - kilkusetletni pojemnik na herbaciany proszek). Cały proces parzenia zawierał w sobie dużo precyzyjnie wykonanych ruchów i gestów. Gdy herbata była przygotowywana poczęstowano nas malutkimi, pięknie wykonanymi ciasteczkami. Gdy napój był już gotowy, w pięknej czarce otrzymał go najstarszy z gości. Dla pozostałych uczestników przyniesiono herbatę z innego pomieszczenia. Każdy kto dostawał napój wymieniał ukłony z osobą przynoszącą czarki. Dużo w tym wszystkim było grzeczności i uniżoności.
Sama herbata - w smaku zupełnie nie przypominała liściastej. Była mętna, gęsta jak jogurt, z bąbelkami!

Na zakończenie każdy mógł przysunąć się do przedmiotów biorących udział w rytuale, aby je dokładnie obejrzeć. Co było zabawne - ludzie nie wstawali by podejść, tylko cały czas klęczeli, przyciągając się rękoma. Bardzo mnie to bawiło, bo taki sposób poruszania to pamiętam z zajęć gimnastyki w przedszkolu. Co kraj to obyczaj!

---

Spacerując po Kioto wielokrotnie napotykaliśmy stare świątynie. Czasem trudno było rozgryźć czy jest ona buddyjska czy shintoistyczna, bo najczęściej sprawiała wrażenie, jakby była poświęcona obu tym religiom.



Wnętrze świątyni


Buddyjski mnich odprawiał modlitwy


Dookoła świątyni prężnie działało targowisko
z lokalnymi smakołykami.
(Kupiliśmy pyszny chleb!)

Jedna świątynia mnie zaskoczyła, a raczej obnażyła moją niewiedzę. Wybraliśmy się do buddyjskiej budowli sakralnej typu zen - Ryoan-ji Temple zwanej również Świątynią Uspokojonego Smoka. Wewnątrz mieliśmy zobaczyć ogród zen. Wyobrażałam sobie parki podobne do tych widzianych wcześniej, pełne starych drzew, kwitnących wiśni, idealnie czystych. Ale, nie!
Ten był inny.


Był to kamienny ogród, składający się z kilku kamieni otoczonych mchem, ustawionych na idealnie zagrabionym żwirze, który jest codziennie od nowa grabiony przez mnichów, co podobno sprzyja wyciszeniu się i medytacji.

--

Wieczorami wybieraliśmy się do tętniącej życiem starej dzielnicy Gion. To obszar artystyczny, w której mieszkali artyści, inteligencja, gejsze. To tam były wysokiej klasy restauracje, piękne parki i świątynie. Obecnie jest to bardziej dzielnica turystyczna, choć w bocznych uliczkach można było zobaczyć troszkę dawnego, artystycznego świata czy pośpiesznie przemykającą między budynkami prawdziwą gejszę.


Wiele ulic było oświetlonych stojącymi na ziemi lampionami




W wazonach prezentowano kwiaty
ułożone według zasad ikebany


Nocami świątynie były pięknie oświetlone

I choć zdjęcia nie oddają charakteru tego miejsca, było tam ciemno i tajemniczo. Aż się chciał człowiek zgubić!

A na zakończenie naszej wizyty w Kioto, zdecydowaliśmy się na nocleg w hotelu kapsułowym. Oczywiście przy wejściu trzeba było zdjąć buty i założyć służbowe kapcie, po rejestracji dostaliśmy klucze do naszych szafek w przebieralni oraz numer kapsuły.


Kapsuły


Oczywiście spaliśmy na oddzielnych piętrach (takie rozdzielanie płci jest typowe dla Japonii, a wiele hoteli kapsułowych dostępnych jest wyłącznie dla mężczyzn). Hotel był wysoki i wąski, co oznaczało, że na innym piętrze były prysznice a na innym kapsuły i bardzo mnie bawiło, że do toalety jeździłam windą (i to windą tylko dla kobiet! :)


Na szczęście dla nierozgarniętych turystów, 
czyli takich jak ja,
 oprócz japońskich znaków zastosowano czytelne piktogramy. 

Same kapsuły były większe niż się spodziewaliśmy.



Wewnątrz każdej komory był panel sterowania oraz jedno gniazdko elektryczne. Można było przede wszystkim ustawić sobie moc oświetlenia oraz czas pobudki. Zastanawialiście się kiedyś, jak obudzić śpiocha w hotelu kapsułowym, tak by przy okazji nie obudzić innych? Alarm dźwiękowy oczywiście nie wchodził w grę. Budzono nas światłem - otóż tuż przed wyznaczonym czasem w komorze robiło się coraz jaśniej, aby po chwili świeciło wewnątrz intensywne, bardzo jasne światło. Mnie obudziło by to na pewno. Ale nie było takiej potrzeby, a to z tego powodu, że prawie tej nocy nie spałam - niestety jedna z Japonek chrapała straszliwie, co jeszcze spotęgowane zostało przez kapsułowe echo. Słuchawki na uszach nie były wystarczające i zamiast sobie spać, to wymyślałam tysiąc sposobów na morderstwo...

Jeszcze jedna znamienna rzecz - w przebieralni czy w łazienkach ludzie byli niewidzialni. Nikt na nikogo nie spoglądał, nikt nic nie mówił. Pierwszy raz doznałam takiego uczucia niewidzialności - i niezbyt mi się podobało, choć z pewnością zapewniało prywatność i święty spokój.

Mimo to, bardzo się cieszę, że spędziłam noc w tym hotelu, bo było to świetne doświadczenie!

3 komentarze:

  1. Wesołych Świąt Wielkanocy :-).
    Super sprawa z tym rytuałem przyrządzenia herbaty, chętnie spróbowałbym tej gęstej, bąbelkowej :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękujemy za życzenia!
    I przepraszamy za opóźnienia w notkach. Ale bardzo spontanicznie wyruszyliśmy na kilkudniową wycieczkę i poprzewracało nam to wszystkie plany (w tym te blogowe).

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń