poniedziałek, 10 listopada 2014

Lokalne targowiska

Postanowiliśmy się wybrać na dwa lokalne targowiska – Pasig i Markina w celu drobnych lokalnych zakupów i obserwacji, co ciekawego można tutaj kupić. Ja uparłam się, że chcę mieć garnek, by nie musieć gotować makaronu w patelni. Jemu zamarzył się ręcznik, by choć przez chwilę być suchym. :)
Pierwsze targowisko – Pasig - to był dla nas szok. Nie spodziewaliśmy się tego, jak ono będzie wyglądać.
Nie mamy stamtąd zdjęć, bo po pierwsze nie chcieliśmy tam jeszcze bardziej rzucać się w oczy, po drugie fotografowanie takiej straszliwej biedy, by pokazać ją jako „ciekawostkę na blogu” nie wydaje nam się słuszne. Zatem opis musi Wam wystarczyć.
Tłok. Hala targowa wielkości ze 3 Hal Mirowskich. Brud straszliwy. Dużo bezdomnych leżących na chwilowo nie używanych blatach. Żadnych lodówek (czasem ktoś miał trochę lodu), ogromne ilości surowego mięsa (każdego typu  i rodzaju), a to wszystko w upalnej, zadaszonej hali. Smród jakiego nie czułam w życiu. Smród psującego się mięsa, ryb, brudu i bezdomności.
Spokojny powiedział, że jeśli nie wyjdzie z działu mięsnego, to zacznie wymiotować. Ja nie mogłam się zdecydować: mdleć czy jechać do Rygi. 
Szybko wyszliśmy z działu mięsno-rybnego i poszliśmy w stronę innych produktów. A tam – cuda i wianki. Produkty, jakich nie widzieliśmy nigdy na oczy – dziwaczne placki, mąki, miazgi, owoce i tofu. Na pierwszym piętrze ubrania i chińskie badziewie i tam na szczęście smród był mniejszy, alejki bardziej przestronne i było trochę czyściej. Rzucaliśmy się w oczy, więc bacznie nam się przyglądano, czasem z powagą, czasem z uśmiechem, ale praktycznie zawsze ze zdziwieniem w oczach.
Kolejny szok.. Toaleta. I nawet nie mam na myśli tego, że była śmierdząca i syfiasta, ale fakt, że z jakichś niezrozumiałych dla mnie przyczyn, wchodziło się do niej boso, zostawiając buty przed wejściem. …dobrze, że żadne z nas nie musiało z niej korzystać.
Targowisko dla mnie było przerażające. Tłum bacznie przyglądających się ludzi. Żebrzące dzieci. Smród. Labirynty wąskich alejek. Mogliśmy tam zniknąć i nikt by tego nie zauważył. Mimo, że było tam wiele niesamowitych produktów, najzwyczajniej w świecie miałam ochotę stamtąd uciekać. Było mi wstyd, że świat jest taki niesprawiedliwy, że ludzie pracują i żyją w takich warunkach. 
Targowisko dla Spokojnego było fascynujące. Bo można tam spokojnie ukryć czołg. Bo są tam produkty tak dziwne, że nawet nie wiemy jak je opisać. Bo to świat rządzący się swoimi prawami. Gdyby nie zapach i moja panika Spokojny chciałby tam zostać dłużej. Dziwić się, uczyć, eksplorować.
Wyszliśmy z jednym zakupem – badziewnym ręcznikiem ze złotą nitką, który to ręcznik po zakupie Pani ładnie zapakowała w gazetę. Napiliśmy się też lokalnej oranżady, po której trochę przewracało mi się w brzuchu.
Tam też, niedaleko targowiska postanowiłam spróbować czegoś, co wygląda tak:

Czyli słowem, wygląda mało zachęcająco, ale stwierdziłam, że tego jeszcze nie jadłam, więc nie mogę z góry zakładać, że będzie niedobre.
Było niedobre.
To było panierowane i smażone w głębokim tłuszczu jelito kurczaka. Nie opróżnione. Zjadłam ze 2 cm i stwierdziłam: nigdy więcej.

Postanowiliśmy opuścić Pasig i pojechać na inne targowisko – Markina.
Jechaliśmy tam ponad godzinę, głównie ze względu na korki. Gdy dotarliśmy na miejsce, targowisko powoli pustoszało. Było zdecydowanie czystsze i przestronniejsze niż poprzednie. Kupiliśmy sobie tam garnek i trochę jakiegoś ryżu (jest go tutaj ze 20 różnych rodzajów, po około 40-50 pesos za kilo). Ponieważ ryż stanowi tutaj podstawę każdego posiłku, kupuje się go na kilogramy i Pani nie mogła uwierzyć, że chcemy 300 gram i ostatecznie stanęło na pół kilo :)
Ale zapadał zmrok i mnie dopadł strach. Że musimy wracać tą samą drogą i przez to pierwsze targowisko będziemy przechodzić po ciemku (bo tam był nasz punkt przesiadkowy), że w ciemnościach będziemy szukać punktu odjazdu naszych jeepney’ów. Wyobraźnia podsuwała mi obraz opuszczonego przez sprzedawców targowiska, zajętego przez bezdomnych. Wyobrażałam sobie masę innych rzeczy, które były mocno niefajne. Więc powiedziałam do Spokojnego, że ja się boję tam wracać, żebyśmy znaleźli inną drogę.
Tyle, że nie specjalnie były inne drogi, bo wszyscy i tak odsyłali nas właśnie tam. Taksówki w pobliżu też żadnej nie znaleźliśmy. Spokojny tłumacząc mi, że skoro tam jedzie tyle ludzi, to tam nie może być aż tak niebezpiecznie jak sobie wyobrażam i jakoś damy radę, i że przesadzam i w ogóle. Nie widząc specjalnie innej opcji, zgodziłam się. Znaleźliśmy odpowiedniego jeepney’a, jedziemy w spalinach i… dojeżdżamy do Pasig – a tam?! Tłumy ludzi i targowisko działa prężniej niż do południa. Owszem, było ciemniej, ale za to chłodniej i handel kwitł w najlepsze. Żadna z moich straszliwych wizji się nie spełniła. Spokojny zabrał mnie na lody i spokojnie zaczęliśmy szukać kolejnego transportu.
I kiedy już dotarliśmy do znajomych nam okolic, Spokojny kupił mi przepiękną, cudnie pachnącą lilię – chyba w dowód uznania, że starałam się moją panikę jak najbardziej zachować dla siebie i nie przeszkadzać mu w ogarnianiu świata i bezpiecznym sprowadzaniu do domu. Spokojny jest moim bohaterem. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz