niedziela, 14 grudnia 2014

Hanoi

     Następnego dnia byliśmy umówieni z dwójka wietnamskich studentów: Emily i Richardem, którzy mieli nas oprowadzić po mieście. Jako przewodnicy po zabytkach byli raczej kiepscy, ale za to opowiedzieli nam o tym jak żyją, czym się zajmują i przejmują itd. 

Mówili o tym, jak ciężko znaleźć pracę po studiach, że na uczelniach uczą się wyłącznie teorii a jak zaczynają pracę to są zieloni (brzmi znajomo, prawda?). Najbardziej prestiżowe zawody to lekarz i… policjant. W wolnym czasie spotykają się ze znajomymi, grają w gry komputerowe. Również w Hanoi czytelnictwo nie jest niestety popularnym sposobem spędzania wolnego czasu. Marzą o pracy w międzynarodowych korporacjach – bo tam zarobki są istotnie wyższe. Oboje studiowali ekonomię i wakacje spędzali na bezpłatnych stażach, by zdobyć choć trochę doświadczenia.
Dziwiło ich bardzo, że Polska nie przepada za Rosją – wszak w ich mniemaniu Rosja to wspaniały kraj.

Na początek zabrali nas do Świątyni Literatury, która okazała się być uniwersytetem, a raczej jego starą, reprezentacyjną częścią. Skąd taka nazwa szkoły? Bo dawnych czasach w szkołach uczono wyłącznie literatury. 

Wejście na teren Świątyni Literatury

Na terenie "kampusu" znajduje się mała świątynia a także żółw z brązu, którego każdy student po zakończeniu nauki głaszczę po głowie, żeby zapewnić sobie długie życie. (Normalnie macać żółwi nie wolno).  Tego dnia akurat uroczyście wręczono studentom dyplomy. Było wiele zamieszania i zaaferowania, wspólnych zdjęć i okrzyków radości.

Radość studentów po odebraniu dyplomów

Później nasi przewodnicy zabrali nas do muzeum stworzonym w dawnym więzieniu Hoa Lo. Powstało ono za czasów okupacji francuskiej i przetrzymywano tam przede wszystkim więźniów politycznych. Bardzo wyraźnie podkreślano, jakich okropieństw dopuszczali się Francuzi. Przerażające. Z drugiej strony, w czasie wojny amerykańsko-wietnamskiej, Wietnamczycy przetrzymywali tam amerykańskich jeńców. Wystawa prezentowała, jak to o tych Amerykanów dbano, jakie mieli świetne warunki, rozrywki, choinkę na święta itd. (W tym więzieniu był również przetrzymywany John McCain – republikański kandydat na prezydenta USA w 2008 r.) Przedstawiony kontrast pomiędzy zachowaniem okropnych Francuzów (do których niechęć jest wciąż żywa, dużo żywsza niż do Amerykanów) był doprawdy ogromny. Ale jak wiemy, historię piszą zwycięzcy a i propaganda nie jest Wietnamczykom obca. Na terenie nieistniejącej już części więzienia powstał ogromny Hotel Hilton, bardzo nie lubiany przez Hanojczyków.

Byliśmy już trochę zmęczeni spacerowaniem i wrażeniami, dlatego postanowiliśmy wybrać się na obiad. do lokalnej, ogromnej i bardzo popularnej restauracji. Ja oczywiście zamówiłam zupkę pho i….coś. I zastanawiałam się czy Wam o tym napisać, bo wzrasta ryzyko, że przestaniecie mnie lubić.
To znaczy, wiedziałam co zamawiam, ale bardzo niemile zaskoczyło mnie to, co dostałam na talerzu. Otóż zamówiłam sobie pieczoną jaskółkę z warzywami. Lubię poznawać nowe smaki. Spodziewałam się czegoś podobnego do pieczonego, dorosłego gołębia. Ale dostałam sałatkę z malutkimi, dopiero co wyklutymi, upieczonymi w całości jaskółkami. Widok okropny. Spróbowałam kawałek – raczej na przekór samej sobie – wszak dostałam co zamawiałam, a że oczekiwania miałam zupełnie odmienne, to inna sprawa. Spróbowałam kawałek. I nie tylko, że wyglądało okropnie, to jeszcze było niesmaczne. 

Jeśli chcesz to zobaczyć - powiększ, klikając w obrazek.

Już najedzeni, wybraliśmy się na lokalne targowisko, gdzie normalnie białasy się raczej nie zapuszczają. Ale było tam tak tłoczno i gwarno, że mój lęk przed tłumem mnie przerósł i uciekliśmy stamtąd już po paru minutach. A można tam było kupić przede wszystkim ubrania, sprzęt gospodarstwa domowego i trochę chińskiej tandety.

Zwiedziliśmy również do XIX w., neogotyckiej Katedry pw. św. Józefa. W Wietnamie jest ok. 4 mln katolików (na 90 mln mieszkańców). Katedra bardzo mi się spodobała. Wysoka, smukła, jasna w środku (ale za to bez organów). 


Przed katedrą podziwialiśmy figurę Matki Boskiej - Królowej Pokoju, przydeptującej smoka. 



Zakończyliśmy nasz spacer przy wspomnianym kiedyś wcześniej jeziorku Hồ Hoàn Kiếm. Studenci już sobie poszli, a my usiedliśmy na ławce, żeby trochę odpocząć. I wtedy podszedł do nas rozgadany 9-letni Wietnamczyk. I mówił całkiem dobrym angielskim.  Nudziło mu się, mama nie zapewniła mu specjalnej rozrywki, więc wybrał sobie turystów do zabawy. I grał z nami w wisielca i przekomarzał się.  Potem dołączyła się grupka nastolatków i rozpoczęliśmy kolejne gry i rozmowy z 9-latkiem w roli głównej. Chcieliśmy go poczęstować owocami, ale rzekł, że nie umył rąk, więc mu nie wolno nic jeść. Kiedy był już na nas czas i się żegnaliśmy, jego Mama kiwnęła nam urocze „dziękuję”, bo chyba sama miała trochę dość swojego energicznego synka, a tymczasem chłopiec znalazł sobie nowych turystów do zabawy. Dla nas było to bardzo miłe i fajne spotkanie.

Po dniu pełnym wrażeń, wróciliśmy do hostelu się przepakować i wziąć prysznic. Noc zamierzaliśmy spędzić w pociągu - jadąc w góry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz