piątek, 12 grudnia 2014

Nasze początki w Wietnamie

Pierwszy dzień w Wietnamie upłynął nam na poznawaniu okolicy a dokładniej - stolicy - Ha noi. I już od pierwszego dnia byliśmy zachwyceni. 

Było widać, że miasto żyje. Wszędzie tłumy Wietnamczyków i turystów i trochę Polaków też. 

Bywało tłoczno - ale czuliśmy się tam dużo bezpieczniej niż w manilskim tłumie

Ze względu na niskie ceny, rozbudowaną bazę turystyczną, ten socjalistyczny kraj stał się wręcz obowiązkowym punktem na trasie backpackers'ów. Dlatego też przygotowywane jest dla nich wiele atrakcji - biura podróży oferują gotowe wycieczki - głównie w góry oraz do zatoki Ha Long. Są całe hotele przeznaczone dla "podróżnych z plecakiem", nawet czasem uliczne jedzenie reklamuje się jako przyjazne backpackers'om. I oczywiście mnóstwo sklepów z pamiątkami. 

Rozświetlony wieczorem sklep z pamiątkowymi lampami


Tutejsza waluta to Đồng. W naszym hostelu dostaliśmy namiar na podobno dobre kantory. Te zupełnie nie wyglądały jak kantory, owszem, w głębi stała lada, za ladą kilku mężczyzn, ale na wystawie bakaneko - japońskie koty szczęścia, złote kiczowate figurki - a po drugiej stronie rząd krzeseł. Początkowo myśleliśmy ze to jakieś poczekalnie albo... siedlisko mafii. Jedne, co wskazywało na to, ze obraca się tam dużą ilością gotówki były maszyny do liczenia pieniędzy. Kurs okazał się całkiem rozsądny, ale mieliśmy inny problem - część naszych dolarów była starszej daty. Okazało się, ze tutaj nikt ich nie przyjmuje. Ani banki ani staruszki na targowiskach. Po prostu nie są uznawane. Wiec wymieniliśmy, co mieliśmy i tym sposobem zostaliśmy szczęśliwymi posiadaczami paru milionów dongów.

Parę słów o pieniądzach: 
Na każdym banknocie znajduje się podobizna Ho Chi Mina, czyli "Ojca Narodu". Wietnam jest krajem socjalistycznym a Ho Chi Minh był przywódca narodu, który zjednoczył północy i południowy Wietnam i zaprowadził socjalizm. Na szczęście nie obserwuje się tutaj porterów wodza w "każdym wietnamskim domu", ale w każdej szkole już tak...

No, ale miało być o pieniądzach. Nowe banknoty są plastikowe, z "okienkiem". Ze względu na hiperinflacje ceny mają dużo zer. Nasze 15 zł odpowiada ok. 100 000 dongów. Natomiast bez problemu można wszędzie płacić również dolarami, ale w zależności od regionu, kurs może się różnic dramatycznie. I raz 1 dolar to 20 000 dongów, a raz 100 000...  Wiec czasem żałowaliśmy, ze nie mamy drobnych dolarów ze sobą.

100 000 dongów 
Za:http://www.wietnam.info/2012/08/jak-wygladaja-wietnamskie-pieniadze.html
200 000 dongów 
Za:http://www.wietnam.info/2012/08/jak-wygladaja-wietnamskie-pieniadze.html
Często było tak, ze płaciliśmy wielokrotnie więcej niż produkt/usługa były warte. Czasem się targowaliśmy. Wszystko zależało od osoby - jak to była prosta kobieta sprzedająca ręcznie wyszywane torebki to wiedzieliśmy, ze nasze przepłacenie pozwoli jej dziś spokojniej iść spać. A w sklepach zazwyczaj próbowaliśmy zbić cenne, (bo dla białasów była zawsze wygórowana) i czasem się udawało. Choć osobiście bardzo targowania nie lubię. Br!

Czasem jednak brak targowania sprowadzał na nas kłopoty. Bo jak kupiliśmy torebeczkę od jednej starszej pani, to natychmiast podbiegały dwie inne i chciały zęby od nich tez kupić. Licytowały się same ze sobą (dzięki temu wiedzieliśmy jak dużo przepłaciliśmy przed chwila) i mówiły: badzio dobre, badzio tanie; kupiłeś u niej to u mnie tez kup; ja mam taniiiej panie! I potrafiły tak nas osaczyć na bardzo długo. Veri gud, veri czip!

Wracając do tematu. Ponieważ byliśmy głodni, poszliśmy coś zjeść. Spokojny wybrał sobie uliczne jedzenie. Żadnego BHP, kobieta robiła wszystko gołymi rękoma. 

Właśnie Wietnamka szykuje lunch dla Spokojnego
Kiedy jedzenie już było gotowe, kobieta posadziła Spokojnego na malutkim plastikowym taborecie, przed nim postawiła kosz na śmieci, a na koszu talerz z jedzeniem. Dostał: pokrojone nożyczkami smażone tofu z zielonym groszkiem, makaron ryżowy, sos i zieleninę - głównie natkę selera, miętę i jakieś inne liście. Do tego pałeczki, z pewnością użyte już wielokrotnie. Ale mimo moich obaw nie skończyło się żadnymi sensacjami żołądkowymi. 



Kiedy zapłaciliśmy i odeszliśmy kawałek, zieleninę, której Spokojny nie zjadł, Pani powrotem wrzuciła do wielkiego worka. Wymieszała i już. Będzie dla kolejnych klientów...

Ja tymczasem zajadałam się tutejszą zupkę pho. Dostaje się miskę pysznego rosołu z makaronem, szczypiorkiem, cebulą, porem i kawałkami kurczaka/wołowiny/wieprzowiny - co kto woli. Do tego pałeczki. I podglądając lokalnych nauczyłam się ją jeść:) Pyszne!



Wieczorem podziwialiśmy Świątynie Żółwia, położona na wysepce na jeziorze Hồ Hoàn Kiếm. Żółw w Wietnamie jest symbolem długowieczności. 

W nocy jest kolorowo oświetlona i wygląda zdecydowanie lepiej i ciekawiej niż za dnia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz