Pierwszy dzień w Wietnamie upłynął
nam na poznawaniu okolicy a dokładniej - stolicy - Ha noi. I już od pierwszego dnia byliśmy zachwyceni.
Było widać, że miasto żyje. Wszędzie tłumy Wietnamczyków i turystów i trochę Polaków też.
Bywało tłoczno - ale czuliśmy się tam dużo bezpieczniej niż w manilskim tłumie |
Ze względu na niskie ceny, rozbudowaną bazę turystyczną, ten socjalistyczny kraj stał się wręcz obowiązkowym punktem na trasie backpackers'ów. Dlatego też przygotowywane jest dla nich wiele atrakcji - biura podróży oferują gotowe wycieczki - głównie w góry oraz do zatoki Ha Long. Są całe hotele przeznaczone dla "podróżnych z plecakiem", nawet czasem uliczne jedzenie reklamuje się jako przyjazne backpackers'om. I oczywiście mnóstwo sklepów z pamiątkami.
Rozświetlony wieczorem sklep z pamiątkowymi lampami |
Tutejsza waluta to Đồng. W
naszym hostelu dostaliśmy namiar na podobno dobre kantory. Te zupełnie nie wyglądały jak kantory, owszem, w głębi stała lada, za
ladą kilku mężczyzn, ale na wystawie bakaneko - japońskie koty szczęścia, złote kiczowate
figurki - a po drugiej stronie rząd krzeseł. Początkowo myśleliśmy ze to jakieś
poczekalnie albo... siedlisko mafii. Jedne, co wskazywało na to, ze obraca się tam
dużą ilością gotówki były maszyny do liczenia pieniędzy. Kurs okazał się całkiem
rozsądny, ale mieliśmy inny problem - część naszych dolarów była starszej daty.
Okazało się, ze tutaj nikt ich nie przyjmuje. Ani banki ani staruszki na
targowiskach. Po prostu nie są uznawane. Wiec wymieniliśmy, co mieliśmy i tym sposobem zostaliśmy
szczęśliwymi posiadaczami paru milionów dongów.
Parę słów
o pieniądzach:
Na każdym banknocie
znajduje się podobizna Ho Chi Mina, czyli "Ojca Narodu". Wietnam jest
krajem socjalistycznym a Ho Chi Minh był przywódca narodu, który zjednoczył północy
i południowy Wietnam i zaprowadził socjalizm. Na szczęście nie obserwuje się
tutaj porterów wodza w "każdym wietnamskim domu", ale w każdej szkole
już tak...
No,
ale miało być o pieniądzach. Nowe banknoty są plastikowe, z "okienkiem". Ze względu na hiperinflacje ceny mają dużo zer.
Nasze 15 zł odpowiada ok. 100 000 dongów. Natomiast bez problemu można wszędzie płacić
również dolarami, ale w zależności od regionu, kurs może się różnic
dramatycznie. I raz 1 dolar to 20 000 dongów, a raz 100 000... Wiec
czasem żałowaliśmy, ze nie mamy drobnych dolarów ze sobą.
![]() |
100 000 dongów Za:http://www.wietnam.info/2012/08/jak-wygladaja-wietnamskie-pieniadze.html |
![]() |
200 000 dongów Za:http://www.wietnam.info/2012/08/jak-wygladaja-wietnamskie-pieniadze.html |
Często
było tak, ze płaciliśmy wielokrotnie więcej niż produkt/usługa były warte. Czasem się targowaliśmy.
Wszystko zależało od osoby - jak to była prosta kobieta sprzedająca ręcznie
wyszywane torebki to wiedzieliśmy, ze nasze przepłacenie pozwoli jej dziś
spokojniej iść spać. A w sklepach zazwyczaj próbowaliśmy zbić cenne, (bo
dla białasów była zawsze wygórowana) i czasem się udawało. Choć osobiście
bardzo targowania nie lubię. Br!
Czasem
jednak brak targowania sprowadzał na nas kłopoty. Bo jak kupiliśmy torebeczkę
od jednej starszej pani, to natychmiast podbiegały dwie inne i chciały zęby od
nich tez kupić. Licytowały się same ze sobą (dzięki temu wiedzieliśmy jak dużo przepłaciliśmy
przed chwila) i mówiły: badzio dobre, badzio tanie; kupiłeś u niej to u mnie tez
kup; ja mam taniiiej panie! I potrafiły tak nas osaczyć na bardzo długo. Veri gud, veri czip!
Wracając
do tematu. Ponieważ byliśmy głodni, poszliśmy coś zjeść. Spokojny wybrał sobie
uliczne jedzenie. Żadnego BHP, kobieta robiła wszystko gołymi rękoma.
Właśnie Wietnamka szykuje lunch dla Spokojnego |
Kiedy
jedzenie już było gotowe, kobieta posadziła Spokojnego na malutkim plastikowym
taborecie, przed nim postawiła kosz na śmieci, a na koszu talerz z jedzeniem. Dostał: pokrojone nożyczkami smażone
tofu z zielonym groszkiem, makaron ryżowy, sos i zieleninę - głównie natkę
selera, miętę i jakieś inne liście. Do tego pałeczki, z pewnością użyte już wielokrotnie. Ale
mimo moich obaw nie skończyło się żadnymi sensacjami żołądkowymi.
Kiedy zapłaciliśmy
i odeszliśmy kawałek, zieleninę, której Spokojny nie zjadł, Pani powrotem wrzuciła
do wielkiego worka. Wymieszała i już. Będzie dla kolejnych klientów...
Ja
tymczasem zajadałam się tutejszą zupkę pho. Dostaje się miskę
pysznego rosołu z makaronem, szczypiorkiem, cebulą, porem i kawałkami
kurczaka/wołowiny/wieprzowiny - co kto woli. Do tego pałeczki. I podglądając lokalnych nauczyłam się ją jeść:) Pyszne!
Wieczorem
podziwialiśmy Świątynie Żółwia, położona na wysepce na jeziorze Hồ Hoàn Kiếm. Żółw w Wietnamie jest symbolem długowieczności.
W nocy jest kolorowo oświetlona i wygląda zdecydowanie lepiej i ciekawiej niż za dnia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz