piątek, 5 grudnia 2014

Panika i Spokój próbują dotrzeć do Hanoi

Ze względu na ograniczenia mojej wizy (turystyczna) musimy co ok. 2 miesiące opuścić Filipiny i wyjechać gdzieś na wakacje (tak aby wyzerować wizę). 

Na nasz pierwszy urlop wybraliśmy Wietnam. 

I w skrócie: jesteśmy już szczęśliwie w Hanoi. 

A nie w skrócie:

Jesteśmy przekonani, że do Hanoi lecimy w sobotę. W środę rano stwierdzamy, że jednak nie lecimy w sobotę, tylko w nocy z piątku na sobotę. No ok.
W środę wieczorem, odprawiając się online, zauważamy, że jednak wylatujemy następnego dnia w nocy - czyli w czwartek... 

(A ostatecznie wylecieliśmy i w czwartek i w piątek.....Ale.... jak to?)

Otóż, grzecznie stawiamy się na lotnisku w czwartek wieczorem. Ja trochę panikuję, bo przecież wiza Spokojnego wyprała się z całym paszportem i wygląda "tak sobie". Pierwsze okienko, Pani wertuje paszporty, coś mruczy pod nosem i wyrzuca nasze karty pokładowe. Hmm. Na szczęście po chwili drukuje nowe. My tymczasem kładziemy nasze walizeczki na taśmę, a waga płynnie zmienia wyświetlaną wartość. I raz walizka waży 8,7 kg, a raz 7,9 kg... No nic, walizki odjeżdżają, my dostajemy pieczątki, idziemy dalej. Przed nami jeszcze masa okienek (jeszcze na żadnym lotnisku nie musieliśmy przechodzić przez tyle okienek i bramek). W jednym z nich malują nam karty pokładowe na różowo, w innym musimy zapłacić opłatę lotniskową- 550 pesos/os. (bo tutaj płaci się taką zawsze, nie jest wliczana do ceny biletu, o czym nie do końca wiedzieliśmy) a w jeszcze innym Pani ze zbolałą miną narzeka, że nasze nazwiska są niewymawialne. Ostatecznie wsiadamy na pokład samolotu, startujemy i natychmiast zasypiamy. (Mam taką teorię spiskową, że na pokładzie serwują nam gaz usypiający, bo natychmiast wszyscy zasypiają). 

Po jakiejś godzinie lotu zapalają się światła i pilot mówi: Wiecie, mamy sobie jakiś tam problem i nie możemy lecieć dalej, więc wracamy do Manili, żeby naprawić samolot. 
W tył zwrot i wracamy. W międzyczasie dostajemy głupawki próbując wymyślić coraz bardziej absurdalne powody takiej zmiany planów - bo np. komuś nie pomalowali karty na różowo albo zapomniano o drugim pilocie albo o paliwie albo że pilot jest zbyt trzeźwy.

Po lądowaniu Spokojny wypytuje stewardesę o przyczynę awarii - nie działa jeden z radarów. 
Na lotnisku czekamy około godziny (mimo, że oficjalnie to już nas tam nie ma, bo przecież wylecieliśmy), ale samolotu nie udaje się naprawić i podstawiają nowy. W ramach przeprosin częstują nas butelką wody i... zupką w proszku. I znów wylatujemy - tym razem już w piątek. 
Docieramy do Hanoi. I teraz dla nas chwila prawdy - zaakceptują wizę Spokojnego czy nie?  Jak zwykle panikuję zupełnie bez sensu, bo wszystko idzie nad wyraz gładko. Mimo kilku godzin opóźnienia, kierowca, który na nas czekał (wysłany przez hostel) jest raczej w dobrym humorze, bo jak powiedział, przynajmniej się wyspał :)
Dojeżdżamy do hostelu (którego standard przyjemnie nas zaskoczył) i całkiem zmęczeni idziemy grzecznie spać. Towarzyszy nam takie wielkie uff!  i hurra! razem wzięte.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz