środa, 14 stycznia 2015

Las Pamulaklakin

Chcieliśmy iść na spacer po lesie Pamulaklakin, który to jest położony na obrzeżach Olongapo. Tyle, że nie specjalnie jest oznaczony na mapach a i lokalni nie specjalnie dużo o nim wiedzieli. Z mapą w telefonie (która nie zgadzała się z mapą zapamiętaną przez mnie) ruszyliśmy przed siebie i po kilku kilometrowym spacerze w upale i przejażdżce taksówką, dotarliśmy na skraj lasu. 

W tymże lesie zwanym też dżunglą, mieszka plemię Ayta Ambala, które nadal aktywnie korzysta z zasobów otaczającej natury, w niej mieszka, w niej się żywi, poluje czy zbiera zioła. Dla nas - w takim lesie pewnie byłoby trudno przetrwać, więc bardzo chcieliśmy zobaczyć, jak radzą sobie jego mieszkańcy. 

Do wyboru mieliśmy kilka wycieczek krajoznawczych z przewodnikiem. Wybraliśmy 3 godzinny (który okazał się trwać znacznie dłużej) spacer ekologiczny, z przewodnikiem z tegoż plemienia. Początkowo się obawialiśmy, że jego kiepski angielski ograniczy naszą wycieczkę do zwykłego spaceru. Ale Nestor - nasz przewodnik, bardzo pozytywnie nas zaskoczył. 

Opowiadał nam dużo o lesie i zasadach przetrwania, a jego umiejętności komunikacyjne (głównie gestykulacyjno - obrazowe) były na tyle duże, że świetnie się porozumiewaliśmy. Po lesie chodził zupełnie boso. Niestraszne mu miliony mrówek, pająki wielkości mojej dłoni czy węże (których nie widzieliśmy, ale Nestor powiedział, że są, tylko śpią, bo jest zbyt ciepło. Ale on mieszka tam od dziecka i doskonale wiedział, jak się bezpiecznie poruszać po lesie, również, jak zapewniał, w kompletnych ciemnościach. Poruszał się bardzo cicho, prawie bezszelestnie. A nożem posługiwał się tak, jakby się z nim urodził.

Przejście poza ścieżką, bez maczety albo noża jest prawie niemożliwe
Na szlaku zatrzymywaliśmy się wielokrotnie. Nestor pokazywał nam rośliny, które wykorzystują w medycynie - zioła na ból brzucha (potwornie gorzkie), ból gardła, astmę a nawet malarię. Pokazywał jak przy pomocy liści jednego drzewa odkazić ranę i zatamować krwawienie. (Świeżo zerwane liście powinno się ugniatać w dłoni, aż puszczą sok, którym należy obmyć ranę). Na pytanie, czy nadal korzystają z tych dobroci lasu czy współczesnej medycyny, odpowiedział, ze raz w tygodniu do wioski przyjeżdża lekarz - i wtedy stosują jego medycynę. A w pozostałe dni tygodnia stosują tę leśną.

Przygotował dla nas również kapelusze z liści, chroniące przed słońcem i deszczem. 



A podczas postoju całkiem zręcznie przygotował dla nas plecione bransoletki z łodyg. A kiedy poczęstowaliśmy go wodą (bo żadnej przy sobie w ten upał nie miał), uśmiechnął się tylko tajemniczo i powiedział, że nie potrzebuje - ma tyle wody na około w lesie - wystarczy wiedzieć, skąd ją wziąć. Zerwał kilka gałązek z różnych drzew, a po chwili zaczęła z nich spływać, kropelka po kropelce, woda, która nie tylko gasi pragnienie, ale i dodaje sił. I wtedy to on zaczął nas częstować wodą :) Ale aby mieć więcej wody, trzeba wykazać trochę cierpliwości. Pod określonym gatunkiem drzewa, należało wykopać dół, naciąć korę i poczekać. Następnego dnia rano w dole, powinno być już kilka litrów wody. 

Nestor pokazuje, jak przygotować obiad w bambusie. 
Pokazał nam również, jak ugotować i zjeść obiad w lesie, zamiast naczyń mając tylko rosnącego wokół bambusa i nóż (którym się perfekcyjnie posługiwał). Łodygi bambusa są puste w środku, poprzedzielane od czasu do czasu przegrodami. Należało wyciąć kawałek bambusa (od przegrody do przegrody), wyciąć na środku mały, prostokątny otwór. Nasypać do połowy ryżu. Resztę zalać wodą. Ułożyć tak powstały "garnek" na dwóch bambusowych podstawkach i z suchych liści rozpalić dwa małe ogniska (po bokach naczynia) i przykryć otwór. Czekając aż ryż się ugotuje, z bambusa wyciął kubeczki (ostro zakończone, by można je było łatwo wbić w ziemię, dzięki czemu się nie przewracają), talerzyk, a nawet łyżkę, z drugiej strony ostro zakończoną, a przez to umożliwiającą nabijanie np. kawałków kurczaka. Z bambusa również naszykował dwa patyczki, służące do zdejmowania gorącego "garnka" z paleniska. A po skończonym posiłku, wszystko można wyrzucić z powrotem do lasu. I nie trzeba zmywać! :D

Tu już wyszliśmy na szeroką ścieżkę, uwielbianą przez rowerzystów górskich
Po dwóch godzinach marszu dotarliśmy do wioski, która składała się z malutkich domków o wyplatanych ścianach, kilku sklepików i budynków administracyjnych - w tym szkoły - o czym Nestor mówił z ogromną dumą. Uważał, że edukacja jest bardzo dla nich ważna, a on sam żałuje, że jako dziecko nie miał szkoły, do której mógłby chodzić - dlatego pisać i czytać musiał się uczyć sam. Pokazał nam również swój domek - skromna chatka, ale utrzymana w niezwykłej jak na tamte warunki czystości. 

Wzgórze a za nim wioska. Widać już pierwszy dach.
Żony w domu nie zastaliśmy. Podpytałam Nestora o rodzinę i okazało się, że dzieci jeszcze nie ma, bo ożenił się raptem miesiąc temu, z kobietą, którą poznał miesiąc temu... ale taką mu rodzice wybrali. 
Nasz przewodnik żalił się, że coraz więcej osób z wioski ucieka do miast lub że wiążą się oni z Filipińczykami a przez to dzieci są mieszanej krwi. A bardzo łatwo takie dzieciaczki rozpoznać. Filipińczycy mają włosy proste. Członkowie plemienia mają włosy mocno pokręcone (trochę jak afrykańskie) i przez to fryzury dzieci z mieszanego małżeństwa są "prawie proste". 

Kiedy odpoczywaliśmy przed domem, Nestor zapytał nas, czy mamy ochotę na kokosy. Pewnie, że tak! Co zatem zrobił?


Kilkoma szybkimi ruchami, wspiął się tak po prostu na palmę i za chwilę zrzucił z niej kokosy. Zręczność, zwinność i siła tego niewielkiego wzrostu człowieka była niesamowita. Następnie z trawy wyciął słomki i nożyki do wyjadania miąższu. Mniam :) 

Po powrocie do punktu startowego, wraz z kolegą pokazał nam jak rozpalić ognisko mając do dyspozycji tylko nóż i bambusa, 



Oraz jak przygotować pułapkę na małpy: do bambusowej konstrukcji wkłada się banana i przymocowuje sznurek tak, żeby zacisnął się na małpiej ręce. Na pułapce kładzie się drugiego banana. Mała przychodzi, widzi pierwszy owoc, zjada. Podczas jedzenia dostrzega schowany w pułapce drugi owoc,więc po niego sięga, a w tym czasie pętla zaciska się na jej ręce. Podobno małpa nie potrafi się z tego wydostać.  Tutaj macie pokazaną zasadę działania (i umiejętności komunikacyjne Nestrora!)



Ogólnie na zwierzęta tam często polują, ale najczęściej w sierpniu, gdy większość z nich odchowa już małe. A do maskowanie się w lesie używają liści, które niezwykle łatwo przyczepiają się do ubrania:



Po skończonym spacerze, czekaliśmy na jeepneya, który zawiózłby nas do Olongapo. Ale nie musieliśmy czekać długo, bo po chwili, bez nawet żadnego machania z naszej strony, zatrzymał się Filipińczyk z rodziną i zaoferował podwózkę. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że w 5 osobowym samochodzie jechało już... 6 osób. On, żona i 4 dzieciaków. Ale dwa najmłodsze przeskoczyły przez tylne siedzenie do bagażnika, trzecie usiadło czwartemu na kolanach i tak oto mieliśmy dwa miejsca dla siebie... Można? Można!

W Olongapo złapaliśmy busa i późnym wieczorem wróciliśmy do domu. 

2 komentarze:

  1. Fajny taki las! Ileż tam musi być gatunków roślin! Pewnie na kilkunastu hektarach jest więcej niż w całej Polsce ;)
    Dzbaneczniki widzieliście? Jakieś musiały być.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie widzieliśmy niestety :( Za to widzieliśmy pająki większe od mojej dłoni, wyglądały mniej więcej tak: https://www.youtube.com/watch?v=Ncc02aY2HQ4&feature=player_detailpage

    OdpowiedzUsuń