wtorek, 20 stycznia 2015

Nieoczywista oczywistość czyli poczta

Poczta - zadawałoby się rzecz oczywista. Ha! Ale tutaj spotkaliśmy się już nie raz z tym, ze oczywista oczywistość wcale taka oczywista być nie musi..

Po pierwsze - Taguig, miasto które ma 700 000 mieszkańców, ma chyba jedną placówkę pocztową. Nam, ustalenie gdzie się ona znajduje zajęło 3 miesiące. Bo tutaj nikt normalny listów nie wysyła, a jak coś zamawia to pod adres sąsiadki, która jest zawsze w domu i wtedy nie ma problemu z jej odbiorem (oczywiście paczki a nie sąsiadki). 

Po drugie - skrzynek, żeby wrzucić list, tutaj nie ma. Są tylko na poczcie. Czasem można zostawić list lub paczkę... w banku.

Po trzecie - wiedza pracowników poczty o świecie nie jest najwyższych lotów, ale nic dziwnego, skoro wiszą tam takie oryginalne mapy.

Republika czeska jeszcze nigdy nie była tak wielka
Jeśli coś zamówisz przez internet i oczekujesz listonosza, to prawdopodobnie przyjdzie on w środku tygodnia, w środku dnia. A jeśli (och nie, jak to możliwe?!) nikogo nie zastanie w mieszkaniu, to:
a) odeśle paczkę do nadawcy
b) odwiezie paczkę na pocztę, zostawiając pod drzwiami awizo
c) paczka ginie w systemie i nikt nie wie co się z nią dzieje. 

Przerobiliśmy już b) i c). Ale po kolei. Po dwóch miesiącach od nadania paczki dostałam do skrzynki awizo, a na nim rozmazany stempel z adresem poczty - oddalonej o godzinę drogi. No ale nic to. Proszę Spokojnego, żeby tam ze mną pojechał, bo sama zbyt panikuję. 

Na marginesie: Przez kilka ostatnich dni na Filipinach był Papież i z tej okazji administracja publiczna miała oficjalnie wolne. Papież już pojechał, ale poczta nadal nieczynna  Ot. Budynek zamknięty, informacji dla petentów żadnej. Więc decydujemy się, że przyjdziemy następnego dnia. 

Następny dzień. 
Otwarte! Podchodzimy do okienka, podajemy awizo, kobieta je oddaje i mówi, że mamy wejść na zaplecze. Wchodzimy. W środku ze 40 osób. Pogodny, wesoły klimat. Ciepło. Oczywiście dwójka białasów wzbudza zainteresowanie. Różni ludzie pytają nas czego chcemy. Więc podajemy awizo a Pani natychmiast zaczyna wypisywać rachunek. Za co? Ano 100 pesos dla pocztowców, za to, że łaskawie przechowali dla nas paczkę. Płacimy i kierują nas na kolejne zaplecze. Tam, z naszego punktu widzenia, istny paczkowy chaos, ale pracownik zdawał się jakoś nad tym wszystkim panować. 

Magazyn paczkowy - wybaczcie jakość zdjęcia, zrobione było z ukrycia, bo oficjalnie poczty fotografować tam nie wolno
Podajemy awizo, a Pan wyciąga zeszycik i strona po stronie szuka, czy taką paczkę otrzymał. Znajduje odpowiednią notkę i rusza na poszukiwanie paczki. Po kilku minutach znajduje. Świetnie, punkt b) zrealizowany. Pytamy zatem o inną paczkę (wysłaną jeszcze w listopadzie). Po numerze prześledziliśmy w Internecie, że jest na jakiejś poczcie, ale żadne awizo do nas nie dotarło. Podajemy numer paczki, a Pan spogląda na nas ze zdziwieniem. A po co mu ten numer? On ma wszystko ponotowane w zeszyciku, po dacie przyjęcia paczki i on żadnych takich numerów nie uznaje. Oczywiste, prawda? Poza tym, Pan nawet nie miał komputera, żeby tenże numer zweryfikować... Na całej poczcie nie zobaczyliśmy żadnego komputera. Za to klimatyczne maszyny do pisania :)

Grzecznie prosimy, żeby Pan jednak zeszyt przejrzał, a nuż tam gdzieś jest nasza zagubiona paczka. Nie ma. :(

Na zapleczu


A sufit jaki piękny!



Korzystając z okazji, że jesteśmy już na poczcie, chcemy kupić znaczki. Zaprowadzają nas do jeszcze innego pomieszczenia na zapleczu. Pracownik grzecznie pyta, czego chcemy a następnie wyprasza do zaplecza podstawowego, sadza na ławce jakiegoś nieobecnego pracownika i prosi, żebyśmy zaczekali. Czekamy, podziwiamy pocztowe życie, zwłaszcza osoby segregujące pocztę, powolnie oglądające każdą kopertę. Pracownicy przyglądają nam się z ciekawością. Po chwili znów nas zapraszają do wewnętrznego pomieszczenia i sprzedają znaczki. Wychodzimy. Chcemy od razu wysłać pocztówki, ale skrzynka pocztowa nie wzbudza naszego zaufania. Wygląda bowiem tak:

Szczególnej uwadze polecam listowny chaos w tle
Zatem dajemy kartki jednej z pracownic. Co dzieje się dalej? Kartki wędrują od pracownika do pracownika, Ci je oglądają, komentują, wybierają najładniejsze. Mamy nadzieje, że ostatecznie je wyślą....

Wracamy, chcemy złapać czerwonego tricykla, bo według naszej skąpej wiedzy, czerwone mają ustalone trasy i powinny nas zawieźć na postój jeepneyów (i wcześniej też takim tricyklem przyjechaliśmy). Wsiadamy, dosiada się jeszcze kilka osób (!) Jedziemy, jedziemy, rozmawiamy aż kierowca się zatrzymał, wołając - koniec trasy! Wszyscy wysiadają, a my patrząc na siebie pytamy? Gdzie my do cholery jesteśmy?! 


Gdzieś tu.

I tu.
Na szczęście mamy mapę w komórce, GPSa i jakoś się odnajdujemy a na pocieszenie kupujemy w przydrożnej kuchni pizzę wegetariańską (takie pizzerie na wynos są dość popularne i często reklamują, że mają wegetariańskie pizze, ale zazwyczaj kiedy podchodzimy i taką zamawiamy, oświadczają, że bezmięsnych nie mają, bo nikt takich wybrakowanych nie kupuje ). 

A ja wybieram sobie owoc, który wraz z innymi był zanurzony w słoiku z wodą. 

Już go trochę z góry zjadłam, bo taki dobry!

Nie wiem co to za owoc, ale.... był kwaśny! Cóż za miła odmiana!

4 komentarze:

  1. Od dziś nie będę narzekać na moją pocztę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziś dotarła pocztówka. DZIĘKUJĘ! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń