poniedziałek, 23 marca 2015

Japonia. Kraj dziwności.

Nie bardzo wiedziałam jak zabrać się do napisania tej notki. Bo jak mogę opisać miejsce tak dziwne? 

Kraj Kwitnącej Wiśni ma w sobie coś elektryzującego. Spokojnego zafascynował już lata temu. Mi zawsze wydawał się państwem bardzo nowoczesnym a zarazem pełnym dziwactw. O Japonii napisano wiele książek, jedni zachwycają się jej historią i dziedzictwem kulturowym, inni jej zaawansowaniem technologicznym a jeszcze inni opisują wynalazki i zachowania, które dla nas - europejczyków stanowią istne kuriozum.  
Postanowiliśmy się zatem z naszymi wyobrażeniami o Japonii zmierzyć. I tak - wczoraj, po 10 dniach, wróciliśmy z podróży po tym oryginalnym kraju. Po tej wizycie mogę powiedzieć tak: zachwycił mnie wieloma rzeczami: historią, kulturą, dumą z własnej tożsamości, czystością, elegancją, pyszną herbatą, dźwięcznym językiem i pięknymi kobietami. 

Oczywiście, widziałam tam również minusy, jednak zgodnie z japońską zasadą nie powinnam o nich pisać. Dlaczego? Bo to co mi się nie podobało, wcale nie musi być takie dla innych (albo po prostu nie zwrócili na to zupełnie uwagi), po co zatem psuć im odbiór? 

No, ale ja Japonką nie jestem więc i czasem ponarzekam. 

Ale po kolei: 
Planując ten wyjazd braliśmy pod uwagę dwie możliwości: 
- wykupienie biletu kolejowego umożliwiającego podróżowanie po całej Japonii i zwiedzanie wielu miejsc w krótkim czasie
- skupienie się na dwóch miastach, ale nieco bardziej dokładnie. 

Po długiej dyskusji wybraliśmy drugie rozwiązanie. Postanowiliśmy odwiedzić Kioto i Osakę. 

Wylecieliśmy w piątek trzynastego. Wylądowaliśmy w Kansai - największym na świecie lotnisku wybudowanym na sztucznej wyspie. Z wyspą Honsiu (na której są oba w/w miasta) łączy go najdłuższy na świecie dwukondygnacyjny most (3.4 km). 
Już po wylądowaniu pierwsza niespodzianka. Do odprawy paszportowej nie szliśmy przez kilometrowe korytarze, a przejechaliśmy kolejką kierowaną przez komputer a nie maszynistę. Lotnisko, mimo, że ogromne było świetnie zaprojektowane i nie mieliśmy najmniejszych problemów, żeby się na nim odnaleźć. 
Ogólnie cała nasza wizyta potwierdziła, że Japonia jest świetnie zorganizowanym krajem. 

Pociągiem dotarliśmy do Kioto i zakwaterowaliśmy się w akademiku. Dlaczego akurat tam? Bo Japonia jest krajem wysokich cen (zwłaszcza za nocleg). 

Noc w akademiku kosztowała 141 zł za pokój,
przy czym średnia cena za pokój hotelowy to 518 zł!
Liczyliśmy również na to, że trochę się poznamy ze studentami, ale Ci - niestety słabo mówili po angielsku (jak niestety większość Japończyków) i nie zwracali na nas zbyt dużej uwagi. 
Ludzie w tym kraju ogólnie są bardzo, bardzo zamknięci w sobie, zwłaszcza wobec obcych ludzi. 

Już w akademiku dopadł nas kapciuszkowy zwyczaj. Wchodząc do recepcji należało zdjąć buty i założyć służbowe kapcie. Po rejestracji przeszliśmy do budynku właściwego, gdzie znów już na wejściu trzeba obuwie zdjąć, dostaliśmy służbowe kapcie, w których przechodziło się przez korytarz, po to by je zdjąć przy wejściu do pokoju (bo po nim wolno poruszać się tylko boso). Ale to nie koniec atrakcji. Chcąc iść do toalety należało wyjść boso na korytarz, założyć kapcie, przejść te parę metrów, a wchodząc do toalety założyć klapki toaletowe. Oczywiście wspólne dla całego akademika. Kapciuszkowe szaleństwo. 

I tak było wielokrotnie. Japończycy bardzo często stawiają granice. Lubią oddzielać światy. Świat zewnętrzny od domowego, czyste pokoje od "brudnych" (choć i tak nieskazitelnie czystych) toalet. Wchodzisz do kawiarni? Zdejmij buty! Do świątyni? Zdejmij buty! Do hotelu? Zdejmij buty!
I to czasem zabawnie wyglądało, jak w mężczyźni w świetnie skrojonych garniturach przemierzali korytarze w skarpetkach....

Podobnie było z kurtkami. Już przy wejściu do akademika powinniśmy byli je zdjąć. A my, nie pamiętając o tej zasadzie, weszliśmy w okryciach wierzchnich do pokoju, a ja (o zgrozo!) usiadłam w kurtce na łóżku. Takie faux pas! 

I zamiast ruszyć po chwili eksplorować Kioto - poległam na łóżku. Dlaczego? Bo cała podróż zaczęła się od porządnego zasłabnięcia i potrzebowałam odpoczynku. Byłam wściekła. Jestem w Japonii. W JAPONII! I co robię? Leżę w łóżku i próbuję się zebrać do jednego kawałka. Grrr!

Następnego dnia poczułam się lepiej i poszliśmy zwiedzać miasto. Już wtedy dotarło do nas, jak w Kioto (w Osace zresztą też) jest bardzo czysto i niezwykle cicho. Ludzie są cisi i zachowują się tak, żeby nikomu w niczym nie przeszkadzać. Nikt głośno nie rozmawiał przez telefon, nikt się głośno nie śmiał. Ba, nikt się nie uśmiechał! - To mnie tam często dziwiło (ale może jestem już "skażona"wesołymi, uśmiechniętymi Filipińczykami?) - w Japonii prawie nikt się nie uśmiechał tak po prostu - tak na ulicy do obcych ludzi. Taka już jestem, że uśmiecham się dużo do ludzi. I Filipińczycy to uwielbiają. A Japończycy? Raczej mnie ignorowali i przez 10 dni tylko troje (!) Japończyków odwzajemniło (i to całkiem nieśmiało) mój uśmiech. 
Ale Spokojny cierpliwie mi tłumaczył, że mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni już tak mają, że są bardzo poważni, swoje prace traktują niezwykle profesjonalnie i są zamknięci w sobie. Nie czują potrzeby integrowania się z gaidzinami - czyli turystami.

Sporo było na chodnikach rowerzystów. A na ulicach wiele malutkich samochodzików. W Japonii jest bardzo ciasno a miejsca parkingowe są ograniczane do minimum, dlatego małe auta są czasem jedynym rozwiązaniem. 

Malutki samochodzik

I malutkie miejsce parkingowe

Na ulicach nikt nie trąbił a wiele samochodów było elektrycznych a przez to bardzo cichych. I tak - jeden kierowca na wąskiej uliczce, zamiast zatrąbić, bym się przesunęła, po prostu na mnie najechał....! Ale na tyle delikatnie, że nawet nie miałam siniaka. Nie ukrywam jednak, że baaardzo mnie to zdziwiło!

Skoro już jesteśmy przy pojazdach. Zarówno Kioto jak i Osaka mają rozbudowany system transportu publicznego. Kolejki, metro, autobusy, tramwaje i słynne szybkie pociągi - shinkanseny. Ruch jest lewostronny. (Wiecie dlaczego? Bo gdy po Japonii chodzili samuraje, to potrącenie jego szabli stanowiło wielką obrazę, która mogła się przerodzić w śmiertelną walkę. Dlatego, aby dwaj mijający się samurajowie nie potrącili się szablami wprowadzono ruch lewostronny i tak już zostało).

Po Kioto poruszaliśmy się autobusami. A prowadzili je kierowcy ubrani w mundury, białe koszule, krawaty a niekiedy również białe rękawiczki. Przy ustach mieli mikrofon i często coś pasażerom opowiadali,np. że tworzy się korek na drodze i opóźnienie może wynieść minutę...

Autobusy miały tylko dwoje drzwi - na środku i koło kierowcy. I tu, odwrotnie niż w innych krajach. wsiadało się przez środkowe drzwi, aktywując kartę miejską a wysiadało z przodu, opłacając bilet w gotówce lub ponownie przykładając do czytnika kartę. Tym sposobem kierowca pilnował, czy wszyscy zapłacili za przejazd. Przy pierwszej przejażdżce o tym nie wiedzieliśmy i wysiedliśmy środkowymi drzwiami. A wtedy miły pan kierowca wysiadł z autobusu, podszedł do nas i na migi wytłumaczył, że mamy do autobusu wrócić i odbić swoją kartę miejską. 

Taksówki - to najczęściej stare toyoty, z koronkowymi pokrowcami na siedzeniach, kierowcą ubranym w garnitur i białe rękawiczki...


Taksówka sieci MK - z charakterystycznym serduszkiem
Metro w Osace jest mocno rozbudowane. A główna stacja kolejowa (połączona z trzema stacjami metra) była ogromnym budynkiem. A właściwie to było miasto w mieście. Sklepy, kina, hotele, restauracje, przedszkola, siłownie, to wszystko na gigantycznej, przeogromnej stacji kolejowej. Podziemne korytarze nie miały końca. I dobrze, że Spokojny zna trochę japoński i pomagał mi się w tym labiryncie odnaleźć. 
Aby wam trochę uzmysłowić, jak ogromna była to stacja, powiem tylko, ze obsługuje ponad 2 miliony pasażerów DZIENNIE! I jest czwartą co do wielkości stacją kolejowo-przesiadkową na świecie. 

Podróżowaliśmy również trochę lokalnymi pociągami - i wszystkie z nich były niezwykle punktualne. Obsługa kolei oficjalnie przepraszała za 3 minutowe spóźnienie, które przy nas - zdarzyło się tylko raz. 

3 minutowe opóźnienie(na szczęście od czasu do czasu napisy
zmieniały się na angielskie)
Pewnego wieczoru, jadąc pociągiem zobaczyłam przez okno, jak z mgły wyłania się dinozaur. Yyy?! Aż zwątpiłam w moje zdolności poznawcze! Ale jadąc tą trasą w ciągu dnia odkryłam, że dinozaur nie jest tylko wytworem mojej wyobraźni.


Japonia słynna jest również ze swoich superszybkich pociągów - shinkansenów. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji i też się przejechaliśmy. 39 kilometrowy odcinek między Kioto a Osaką pociąg pokonał w 13 minut(!), rozpędzając się do 270km/h! A był przy tym tak cichy i pozbawiony jakichkolwiek wstrząsów, że gdyby nie błyskawicznie przesuwające się za oknem budynki, prawie nie czulibyśmy, że jedziemy. Wow!

Shinkansen wjeżdżający na stację w Kioto
O transporcie można by napisać jeszcze sporo. O tym, że jest dużo parkingów dla rowerów, a piesi respektują czerwone światło na przejściu. Jezdnie są szerokie (z wbudowanymi w asfalt dodatkowymi diodami informującymi o przeszkodach czy czerwonym świetle), a korki były mniejsze niż się spodziewaliśmy. I te mosty! Japończycy budują fantastyczne, piękne mosty. 

Mój ulubiony - czerwony most w Osace
Ale o mostach i widokach na Osakę już innym razem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz