Drugi (z czterech) dni na Palawanie przeznaczyliśmy w całości zwiedzanie Podziemnej Rzeki, do której można dostać się na dwa sposoby - albo głośną łódką motorową, albo szlakiem przez dżunglę.
Przez taką dżunglę :) |
Następie kazano nam wykupić kolejny papierek - za wstęp do dżungli. Pod przykrywką takiego biletu de facto kryło się opłacenie przewodnika. Z powodu braku innych oprowadzaczy, w dżunglę poszła z nami pani sprzedająca bilety. I trochę szkoda, bo niewiele była nam w stanie o wycieczce opowiedzieć. Szlak był wyraźny i o dziwo dobrze oznaczony, więc jej obecność była zbędna, ale kupując bilet wstępu do dżungli nie wiedzieliśmy dokładnie za co płacimy - i w ten sposób przewodnicy zdobywają pracę!
Nasza przewodniczka, - robiła awantury, gdy spotykała turystów bez wykupionego przewodnika. |
Za to mieliśmy jeszcze jednego towarzysza podróży. Wabiła się Cźujcźuj i zawsze była kilka kroków przed nami.
Cźujcźuj - prawidłowe wymówienie imienia to wyzwanie :) |
Korzenie ułożyły się w poidełko dla psa :) |
Podczas spaceru w dżungli spotkaliśmy sporo pająków i innych robaczków.
Duże drzewo. Duży pająk. |
Słyszeliśmy też makaki wrzeszczące na Cźujczuję, ale nie udało nam się ich dojrzeć w plątaninie liści i gałęzi.
Gdzieś tu były małpy |
Widzieliśmy również ogromne drzewa z rodziny dipterocarps (po łacinie Dipterocarpaceae - jak poinstruował mnie Brat Botanik), które może dorastać nawet do 60 m wysokości!
Drzewa te mają wielkie korzenie wyglądające jak pionowe deski |
Wstąpiliśmy również do jaskiń, gdzie widzieliśmy jajka składane przez jaszczurki.
Jajeczka na ścianie |
Tutaj się przeciskałam do kolejnej komory. Lecz gdy przy robieniu zdjęcia zobaczyłam tego dziwnego stwora to bardzo mężnie...uciekłam. |
A na lianach się trochę pobujaliśmy.
Idziemy sobie grzecznie dalej, zbliżamy się już do celu, aż tu nagle... waran!
Nie wiedziałam, że istnieją takie wielkie jaszczurki. Toż to dinozaur! |
Największe z rodziny waranowatych mogą osiągać długość 3,1 metra i ważyć do 160 kg! |
Sporo mieliśmy wrażeń po drodze, ale najlepsze dopiero przed nami. Podziemna Rzeka.
Po prawej stronie widać jaskinie, z których wypływa rzeka |
To nie fotomontaż, woda faktycznie była zielona! |
Podano nam kamizelki ratunkowe i kaski (miejscami jaskinia jest na tyle niska, że można się uderzyć w głowę.) Wsiedliśmy do około 10 osobowej łódki i wpłynęliśmy do jaskiń.
Podziemna Rzeka Cabayugan jest jednym z Nowych Siedmiu Cudów Świata. Została odkryta już dawno temu, przez lokalne plemię, które jednak bało się wchodzić do środka, wierząc, że mieszkają tam złe duchy. Niestety nie ma żadnych zapisków z tych czasów a pierwsza pisemna wzmianka stworzona przez amerykańskiego naukowca pochodzi z końca XIX w. - to dlatego przyjęło się (niesłusznie), że rzekę odkrył przybysz z Nowego Świata.
Cabayugan jest najdłuższą żeglowną podziemną rzeką na świecie. Naukowcy zbadali już ponad 24 kilometry korytarzy, w tym jedną z największych komnat na świecie - 360 m długości, 140 m szerokości, 80 m wysokości. To nie koniec atrakcji, jedna z jaskiń ma długość 650 m i kończy się 40 metrowym wodospadem. Takie cuda nie są jednak dostępne dla turystów. O specjalnie pozwolenia mogą się starać wyłącznie wysokiej klasy naukowcy. I dobrze. Wewnątrz jaskiń panują bardzo unikalne warunki, istnieje niespotykany nigdzie indziej ekosystem. Rzesze turystów by go istotnie zaburzyły.
Ciekawskim, takim jak my, wolno płynąć do 1,2 km wgłąb.
My wpływamy - a dwie inne łódki już opuszczają jaskinie. Jest tłoczno, dlatego wprowadzono limity odwiedzin. |
Każda łódka jest napędzana siłą mięśni kapitana i wyposażona w dwie potężne latarki. Jedną obsługuje oczywiście kierownik łódki, drugą turysta siedzący na dziobie. Nasz kapitan bardzo ciekawie opowiadał o jaskini, sypał licznymi żartami i był równie zabawni jak pozostali przewodnicy (wyraźnie było widać, że został stworzony wspólny zestaw wesołych powiedzonek). Ale wracając do meritum. Temat: rzeka! :-)
Pierwsze sekundy w jaskini, kapitan pokazuje napisy stworzone przez żołnierzy amerykańskich ukrywających się w tu w czasie wojny |
Mnogość komnat, korytarzy, stalagmity, stalaktyty, błyszczące minerały. Nie mam takich słów, bym mogła to opisać. Po prostu cud natury.
Na suficie wisiały tysiące nietoperzy. Dzięki nim w okolicy nie było żadnych komarów!
Nietoperze! (I jedyne zdjęcie, które wyszło względnie ostre). |
Wycieczka trwała 45 minut, i było to jedno z najlepszych momentów w moim życiu. Tak, że usta miałam szeroko otwarte z wrażenia (czego akurat tam nie powinnam była robić, bo, jak się śmieją Filipińczycy, w takich turystów nietoperze celnie trafiają odchodami.... ).
A gdy wypłynęliśmy z podziemi, zobaczyliśmy Cźujcźuję chodzącą po drzewie:
Za to makaki patrzyły na nas z nieukrywaną pogardą.
Po opuszczeniu łódki, chcieliśmy jeszcze raz pokonać tę samą trasę, tak byliśmy zachwyceni. Ale nie było niestety takiej możliwości. Ilość turystów jest dokładnie kontrolowana i powtórki nie wchodziły w grę. Poszliśmy zatem na plażę, trochę ochłonąć po wrażeniach i zobaczyć ujście rzeki. Piasek parzył w stopy.
Było pusto, nie licząc łódek, które czekały na turystów |
Wróciliśmy również przez dżunglę, tym razem bez Cźujcźuji, która postanowiła dłużej zabawić przy jaskiniach. Świetnie znała drogę a także pracownicy dobrze ją znali, więc nie było problemu, czy trafi do domu. Tym razem wracaliśmy nieco inną drogą, bo Spokojnemu zamarzył się zjazd na linie. W Sabang jest 800 metrowy sznur, rozciągnięty nad wodą.
I jakimś cudem, dzięki temu, że przyszliśmy tam z przewodniczką zapłaciliśmy dużo mniej niż oficjalnie a ona zjechała za darmo. Spokojny by bardzo podekscytowany, a ja umiarkowanie. Mimo to sam zjazd był fajny (ale krótki!).
Przy starcie i lądowaniu obsługa robiła nam zdjęcia, które chciała koniecznie nam sprzedać i bardzo się dziwili, czemu za dzikie pieniądze nie chcemy ich kupić. Po tych wszystkich emocjach i wrażeniach mieliśmy tylko jedno marzenie. Prysznic! Ooooch!
Makaki!
OdpowiedzUsuń